ďťż

CiEkAwOsTkI o ZwIeRzĘtAcH

Kilka dni temu przypomniał mi się fragment ze "Wspomnień starego żołnierza" Białkowskiego (rok 1807), który pewnie i tak znacie:

" ... Skoro wszedłem do izby dobrze ogrzanej, będąc sfatygowanym z marszu i zziębniętym, usiadłszy sobie, zdrzymałem się. Przebudzony zostałem później przez podoficera francuskiego, który umiał po niemiecku, ten mi oświadcza, że oficer od warty prosi mnie z sobą do kolacyi. Ja, będąc rozespany, usiadłszy do stołu, jadłem z apetytem. Kiedy dano pieczyste, którego zjadłem ze dwa kawałki, sądziłem, że jem zająca. Gdy mięso zdawało mi się zbyt miękkie i śliskie i mdłe, zacząłem się lepiej temu mięsu przypatrywać, kiedy zobaczyłem nogi od mniemanego zająca, zupełnie innej maści, bo była pstrokata. Zrobiło mi się jakieś obrzydzenie, a nie dojadłszy drugiego kawałka, położyłem nóż i widelec. Spostrzegłszy to oficer, pytam mnie, dlaczego nie jem, podziękowałem mu i przybliżyłem się do podoficera, który umiał po niemiecku; ten pyta mnie, czy wiem co jadłem, a na odpowiedź moją, że się domyślam, powiedział mi, że to jest kot, ale przytem zachwalał, że niema wyborniejszego mięsa jak kocie. Jeszcze gorzej mnie zemdliło, ale oficer spostrzegłszy to, prosił, abym wina się jeszcze napił. Ponieważ wino było wytrawne, przeto cokolwiek lepiej mi się po niem zrobiło. Pozostałe szczątki owego kota oficer oddał warcie, która najdrobniejszymi kawałkami się dzieliła jak najlepszym przysmakiem."

Ten fragment natchnął mnie do - początkowo - napisania opatrzonego zdjęciami przepisu na kota w potrawce, który miał poczekać na prima aprilis, by nikt nie miał wątpliwości, że to kawał. Zacząłem jednak przypominać sobie inne podobne wzmianki. Zajrzałem do "Pamiętników" Franciszka z Błociszewa, który wspomina, jak wracając z Moskwy:

"... pod Wiaźmą schwyciłem kota, zabiłem, ociągnąłem, upiekłem i spożyłem jako kąsek najwyborniejszy".

Dwie strony dalej pisze też jak wyprosił od Bawarczyków kawał psa, lecz to już inna sprawa.

Taaak... można by rzec, nic to dziwnego, że w potrzebie, w czasie głodu, zwłaszcza w oblężeniu, bądź podobnej potrzebie zjada się co się da. Kiedyś w „Innych obliczach historii” był kapitalny rysunek pokazujący wygłodniałych wiarusów na śnieżnej równinie Matki – Rosji, piekących na bagnetach jeden szczura, drugi psa. Zacząłem jednak, zainteresowany, przeglądać posiadane książki, google books i w ogóle sieć i co-się-tylko-dało i trafiłem na coraz częstsze ślady kotożerstwa.

Dla przykładu, fragment z listu generała barona de Cassan do marszałka Księcia Dalmacji (Soulta), pisany 1 listopada 1813 z oblężonej Pampeluny:

"... Nous avons mange nos chevaux, toutes les betes de somme, les chiens, les chats, les rats, et les herbes que l'on pouvait se procurer dans les fortifications et sur les glacis." Czyli, że: "Zjedliśmy już nasze konie, wszystkie w ogóle stworzenia, jak psy, koty, szczury, oraz rośliny, jakie się dało dostać w obrębie fortyfikacji etc".

Cóż, głód najlepszym kucharzem. W oblężeniach się tak jada. W 1793 oblężonemu w Moguncji Kleberowi podano na szczególnie uroczysty obiad pieczonego kota w otoczeniu myszy z rusztu. Podobno - znakomite.

Szukając dalej trafiłem na coś, co spowodowało, że zacząłem przyglądać się kotojadom w inny sposób. Mianowicie, Andrzej Daleki zapisał:

"... głód dokuczał nam taki, że czegobym dziś w życiu nie jadł, wówczas za miód zjadałem, to jest końskie mięso, a nawet kawałek kota gotowanego, którego kawałek dali mi Fran.cuzi. Bo Fran.cuzi, gdzie tylko mogli, nawet w Hiszpanii, gdzie bidy nie było, chwytali koty i jedli. Ale mnie aż dziś jeszcze przykro, gdy przypomnę sobie kocią potrawę.."

Ha! To zmieniło mój pogląd na francuskich zjadaczy kotów! Oni to robili, bo im smakowało! Nie tylko dlatego, że nie było co jeść innego. Kontynuując poszukiwania, przypomniałem sobie zabawny rozdział o kotach, który kiedyś czytałem w księdze xiędza Krzysztofa Kluka pt. "Zwierząt domowych i dzikich, osobliwie kraiowych, Historyi naturalney początki i gospodarstwo", wydanej w Warszawie w 1779. Uczony ksiądz - naturalista pisze tam min.:

"... W Hiszpanii, Francyi, Włoszech, Kocie mięso iadaią: nam zwyczainie obrzydzone iest."

No to puściłem wyszukiwarki w ruch pod kątem książek kucharskich dla amatorów tłustej kociny i po krótkim czasie znalazłem hiszpańską książkę kucharską z 1568, autorstwa Roberta de Nola, zatytułowaną "El libro de guisados, manjares y potajes". Tytuł jest bardziej rozbudowany, lecz mniejsza o tem. No i jest przepis: "El gato assado como se quiere comer", czyli: Kot, jako winien być iedzonym. Idzie to mniej więcej tak:

"Weź tłustego kota. Przetnij mu gardło a jak będzie nieżywy odetnij mu głowę. Wyrzuć ią, ponieważ nie może być iedzona. Mówią, że kto koci mózg spożywa, może ztracić rozum y osąd. Teraz: odrzyj go starannie. Potem wypatrosz i wyczyść. Zawiń teraz w czysty lniany płat y zakop. Ma w ziemi leżeć przez dzień i przez noc. Wówczas go wykopiesz i nadzieiesz na rożno. Opiekay nad ogniem aż zacznie się rumienić a wtedy natrzyj dobrze oliwą z czosnkiem. A kiedy iuż polewać y nacierać skończysz, obij dobrze zieloną gałązką. To musi być uczynione zanim iest upieczony - to iest nacieranie i obicie. Upieczone mięso połóż na półmisek iako królika pieczonego a z oliwy i czosnku uczynić gęsty a nie za rzadki sos. Poley a ieść będziesz wyborne danie".

Ponadto znalazłem dwa przepisy zebrane dzięki pracy badaczy w północnej Hiszpanii (prowincja Alava) w latach 80-tych XX wieku. Oba polecają zostawienie kota na co najmniej noc, by - widać - skruszał. Oba też polecają użycie czosnku i oliwy. Dodatkowo zaleca się cebulę, jabłko, paprykę. Jak w przepisie na kota w sosie:

" Oskóruj wypatrosz i dobrze wymyj. Potnij mięso w kawałki i ułóż w garnku. Dodaj trochę główek czosnku, dobrze pokrojonych, trochę galązek tymianku i kieliszek octu winnego. Pozwól poleżeć całości na powietrzu przez noc. Następnego dnia dodaj kilogram pokrojonych pomidorów, łyżeczkę papryki, dwa jabłka, pokrojone, pół cebuli, też pokrojonej i filiżankę oliwy. Wszystko gotuj aż mięso stanie się miękkie. Przelej sos przez sitko i zalej ponownie mięso w garnku, po czym pozwól dusić się trochę dłużej aż będzie gotowe."

Przy okazji znalazłem wiadomości o dziwnych obyczajach związanych z kotem, które miały miejsce w nektórych prowincjach Francji a także Belgii (Walonii właściwie). Są one związane takoż z jedzeniem kociny oraz z świętem plonów. Dzięki nim, słowo: "Dożynki", nabiera zupełnie innego znaczenia. Doprawdy. Między innemi w jednej z francuskich prowincji w ostatnim snopie zboża przerzynało się włożonego tam kota, po czym mięso zostawiano do pieczenia i rytualnego zjedzenia na drugi dzień. Podobnie jak pochodzący z departamentu Nord zwyczaj palenia kota w ognisku (zabawa ludowa, igrce dla dzieci itp), zwyczaj dożynkowej konsumpcji kociny zanikł w latach sześćdziesiątych XIX wieku.

Na koniec, niejako przy okazji, znalazłem ciekawą książkę kucharską pt. "La Cuisiniere assiégée, ou L'art de vivre en temps de siége", czyli: Kucharka oblężona, albo sztuka życia podczas oblężenia". Książka pochodzi z lat późniejszych znacznie, z roku 1871, została wznowiona w 2004 roku pod redakcją Dominique Drouin. Przepisy zawarte w niej są efektem przeżyć z czasu oblężenia Paryża w 1870, kiedy w jadłospisie pojawiały się psy, koty, szczury, lecz też i słonie, wielbłądy, strusie oraz inne stworzenia z paryskiego zoo. Stąd zaczerpnąłem rozdział zatytułowany, oczywiście:

"KOT

Te zwierzę domowe, ozdoba i towarzysz z mansardy, szczęsliwy ulubieniec salonu, staje się w czasie oblężenia jednym z najbardziej poszukiwanych i najrzadszych. Jego mięso jest białe, znakomite i delikatne. Ważne jednak, by poczekać z przyrządzaniem 48 godzin po jego uśmierceniu. Może być przygotowywany w potrawce, jak zając, może być pieczony.

Pieczenie Kota:

[Kota] włożyć do brytfanki, z masłem, słoniną bądź [innym] tłuszczem, cebulą, główką czosnku, pieprzem, solą, odrobiną przypraw i szklanką białego wina bądź bulionu. Piec delikatnie i podawać.
Po oddzieleniu mięsa można pozwolić się piec wraz z ziemniakami gotowanymi w wodzie i pokrojonymi, bądź z marchwią, pieczarkami itp. "

Przyznam, że to nie jest najgorsze możliwe oblężenie, jeżeli są ziemniaki do dyspozycji, cebula, marchew etc.

To na razie w temacie kota wszystko. Ogólnie, jako właściciel pięciu faworytnych kotów domowych, które lubię bardzo, zdecydowanie nie zachęcam do jedzenia moich przyjaciół. Traktujcie to jako ciekawostkę.

Jak i ja to traktuję.

Hahn dnia Wto 1:58, 31 Sty 2012, w całości zmieniany 2 razy


Z tego co wiem to Escoffie, chyba byl uczestnikiwem wojny 1870 ( byl kucharzem), i pozniej nazywano go ''kucharskim generalem'' bo w swojej kuchni stworzyl podobny system jaki panowal w wojsku francuskim.
Hahn...hardcore, że tak ośmielę się rzec. Tym milej będzie mi strzelać do żabo-koto-jadów ;P
Dajcie mi karabin albo inną pepesze !!Powystrzelać wsiech Żabokotojadów


Nie widzę tu nic zaskakującego - od średniowiecza koty jadano całkiem regularnie. Trzymano je nie tylko jako ochronę przed gryzoniami, ale nieraz hodowano na mięso i futra, tak jak dziś wciąż hoduje się lisy. Nie wiem gdzie znalazłem tę wzmiankę, ale koty zwano przewrotnie "zającami bez uszu", gdyż ich mięso miało być do mięsa owych "siekaczowców" bardzo podobne i uważane za podobny, jeśli nie jeszcze większy, frykas.

Ja bym tam spróbował Jadłem już gołębia, to co mi tam kot

Martin dnia Wto 0:48, 31 Sty 2012, w całości zmieniany 2 razy
W Rosji chyba kocie futerko pomagalo na bolace kosci.
W Polsce też. Nadal pomaga, ale najlepiej żywe. Nie słyszałem, żeby ktoś zdechłego kota przykładał do pleców, a kocie futra trafiają się w handlu pokątnym.
Nie wiem jak dziś, ale przykładali Mój młodszy brat rekonstruuje wczesne średniowiecze - jeden z jego współdrużynników nosi narzutę z kociego futra. Wojowi owemu po dziadku cały karton kocich futer "na nerki" w spadku został

Ogólnie, jako właściciel pięciu faworytnych kotów domowych,.

.....hehehe, nie jesteś zagrożony głodem w czasie najbliższego oblężenia ;P

A tak poważnie jako przedstawiciel trawożernych jakoś też nie wyobrażam sobie kota na talerzu.
Tak na marginesie, coś na forum zamienia wyrazy. Cytowałem dokładnie Dalekiego i tam, gdzie jest teraz napisane "żabojady", miało być "Fran-cuzi". Gdy próbuję poprawić, nie wiem czemu samo wskakuje: "żabojady".

Teraz też, gdybym nie dał wewnątrz wyrazu myślnika, wyszłyby "żabojady".

A jeden z moich kotów leżał mi na kolanach, gdy to pisałem. Na szczęście nie połapał się o czym był post.

Hahn dnia Wto 1:05, 31 Sty 2012, w całości zmieniany 3 razy
To chyba żarcik-kosmonaucik ze strony naszego headadmina
Tymczasowo poradziłem sobie wstawiając dyskretną kropeczkę w środek każdego Fran.cuza. Wyglądają trochę jak przestrzeleni.

Jeszcze znalazłem w takiej encyklopedii z 1796 roku informację w haśle "Katze", że: "Die Chineser halten es für einen Leckerbissen, und unter den Franzosen, Spaniern, Niederländern und Irländern finden sich manche, die es ebenfalls genießen. Die Zigeuner lieben eine gebratene Katze eben so sehr als ein Kaninchen oder Hasenbraten." Potwiedza to ostatnie podobieństwo kulinarne do zajęczaków.
Forum to "strefa eksterytorialna" i innego określenia na żabojadów tu sie nie używa ;P
A propos futerek kocich, jak byłem w liceum, w miejscowym GS-ie był skup skór, gdzie skupowano min skórki kocie. Najwięcej płacili za czarne.
Można było być niemal jak traper z Kanady.

A to jest sprzed roku:
http://www.repubblica.it/cronaca/2010/02/14/news/bigazzi_gatti-2299915/
i o tym samym po polsku:
http://rly.pl/absurdy/268-jak-ugotowac-kota/

Prawdę mówiąc, przeszukałem jeszcze wczoraj pamietnik pana Wolskiego, czy i z Niestępowa czasem kotów wyzwoliciele nie wyjedli. Niestety, albo nie wyjedli, albo skrupulatny zwykle dziedzic v. Wolski nie zapisał sobie w rachunkach, chociażby: Kotów ośmiu a groszy 30, razem: 2 talary groszy 60.

Hahn dnia Wto 16:12, 31 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Rycinka według Verneta. Żołnierze wyglądają tylko trochę na zawiedzionych, że to nie zając.


Chleb ślimakowy. Autentyczna, osiemnastowieczna receptura:
"Chleb, o którego kawałku wytrzyma człowiek tydzień
Weź dostatek ślimaków wybrawszy ie ze skorup wysusz, potym spal na proch, zmieszaj z równą częścią mąki, zaczyń chleb i upiecz, rzecz pewna."

https://www.facebook.com/kuchniastaropolska

Smacznego, z pewna doza niesmialosci.
Suszone i palone?
coś jak bułka tarta pewnie
raczej jak popiół

btw. brzmi bardziej jak jakiś francuski afrodyzjak dnia Wto 16:41, 07 Maj 2013, w całości zmieniany 1 raz
Nooooooo.