ďťż

CiEkAwOsTkI o ZwIeRzĘtAcH

Wczoraj przesiewając internetowe biblioteczki znalazłem biogram zgasłego właśnie w 1837 (a urodzonego w 1771) generała Grouvel, pułkownika 16 reg. dragonów. A w tymże wspomnieniu napisano, bez fałszywej skromności a z iście galijską emfazą: "Tenże wspaniały okres wojen Cesarstwa pozwolil mu dać znakomite przykłady nieustraszoności i odwagi. W Grünhoff, w pobliżu Szczecina, 17 marca 1807 roku, pobił on i starł całkowicie bandę buntowniczych partyzantów, dowodzonych przez Unguerlanda. "
Cóż, to jedyna wzmianka z której wiem, że taka potyczka była. Pewnie kronikarza przy tym nie było. Może też Prusacy nie wiedzieli, że zostali starci na miazgę, gdyż Ludwig Ungerland, dawny sierżant 5 DR z Passewalk walczył aż do zawarcia pokoju tylżyckiego szkodząc jak mógł Francuzom. Jego freikorpsik posiadał ponoć nawet trzy działa okrętowe zamontowane prowizorycznie na wozach. Zasadniczo - działania się ograniczały do szarpaniny, przecinania szlaków, drobnych i szybkich uderzeń i logistyki do przerzutu ludzi w kierunku Prus Wschodnich.

Ludwig Ungerland zmarł we własnym łóżku w Nowym Warpnie w 1828 roku.

Hahn dnia Wto 12:32, 17 Sty 2012, w całości zmieniany 2 razy


Może żabojady rozbiły jakiś patrol tegoż freikorpsu i nic więcej i "wrodzona skromność Grouvela kazała tka to sprzedać
Swoją drogą, ciekawe że dla KAŻDEGO okupanta partyzanci to zawsze banda. Obojętnie, czy dla Niemców, Francuzów czy Polaków (patrz UPA - nie żebym pałał choćby cieniem sympatii, doprawdy).

Chodzi mi tylko o słowa. Nie chciałbym tu dyskusji o dziejach i racji.

Swoją drogą, ciekawe że dla KAŻDEGO okupanta partyzanci to zawsze banda.
stara to prawda, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...


Po za tym z reguły partyzanci świetnie znają teren i walczą z zasadzki . Co utrudnia okupantowi walke z nimi. Używając określenia "bandyci" okupant sam sobie daje przyzwolenie na metody walki niezgodne z przyjętymi zasadami wojennymi .Ot taki trick ....
Owszem, to forma samousprawiedliwienia dla ochrony morale.
Ungerland dostał się do niewoli w czasie Doppelschlacht, po czym jak masa innych, zbiegł.
Ponoć udało mu się też pokonać operujących w Marchii Wkrzańskiej w ramach operacji przeciwpartyzanckiej huzarów badeńskich, których pogoniono aż do Passewalk, zaś w potyczce w pobliżu Rieth pobił - niestety nie wiem nic bliżej - włoskich dragonów patrolujących wespół z francuską piechotą, przy czym padł dowodzący dragonami włoski pułkownik. Ludziom Ungerlanda udało się też idący z Anklam do Ueckermünde transport mundurów, który wysłano morzem do Kołobrzegu.
W czasie jakiejś przegranej potyczki, Ungerland z resztą ludzi uratowali się ewakuując się poprzez Zalew do Stepnicy. żabojady nie mogli ich ścigać na wodzie.

Niestety, bazuję na materiałach w dużej części naukawych. Takich gazetowo-plotkarskich. Ungerland jako archetyp bohatera-patrioty był popularny w czasach III Rzeszy, stąd wtedy się zaczęło o nim wypisywać ochy i achy. Dane mogą być - uprzedzam - niepełne bądź wprost bałamutne.

Taki trochę Rumcajs z Rzacholeckiego Lasu.

Hahn dnia Śro 19:13, 18 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Stepnica położona po drugiej stronie Zalewu Szczecińskiego była dla uchodzących po przegranej potyczce ludzi Ungerlanda schronieniem ze względu na to, że w jej okolicy działała będąca częścią Freikorpsu Schilla grupa dowodzona przez porucznika Hansa von Brünnow.
Porucznik opisywał siebie i swoich kolegów:
"Nasza powierzchowność, jak i całego korpusu, pasowała bardziej do bandy rabusiów jak do wojska. Składająca się z czterech szwadronów kawaleria jeździła na wszystkich rodzajach siodeł, używała jakichś dzierganych wodzy, odzież pochodziła chyba ze wszystkich regimentów armii, naszą broń stanowiły wiszący u ramienia na sznurkach pistolet, jakieś stare, rdzewiejące pałasze, szable, szpady, kordelasy ..."