ďťż

CiEkAwOsTkI o ZwIeRzĘtAcH

Zachęcam do przeczytania,pozdrawiam.

http://nathanel.nowyekran.pl/post/65572,tfuj-porfel-emerycie-jak-dozyjesz


Prawda jest tak okrutna, że bije po oczach.

Zupełnie inaczej widzą to inni. Oto pan prezydent w ostatnim numerze Polski Zbrojnej z okazji Święta Weterana zaznaczył, że państwo polskie pamięta…..a pan generał Rębacz zauważył również ,iż w trosce o emerytów wojskowych i ich trudną sytuację ZŻWP powołał odpowiednią fundację, która ma służyć pomocą finansową ????????????????????? Ważne przy tym jest zdaniem władz związku, że co szósty członek tej organizacji jest weteranem.

Wymieniam pojęcie „WETERAN”, , aby wszyscy uzmysłowili sobie, że zwykli emeryci teraz schodzą na plan dalszy. Nawet ci wszyscy, co z takim zapałem szukali dróg dojścia do władzy, by załapać się na kolejną zmianę na wzgórza Golan i inne misję pokojowe, teraz w stworzonym przez siebie Stowarzyszeniu, przez generała Woźniaka stali się „weteranami”. Jest ich już ponad 2 tysiące.

Dzisiaj weteranem poszkodowanym zostaje się, gdy w działaniach / misjach/ poza granicami kraju osoba uległa wypadkowi lub zachorowała. Żołnierz na poligonie, w czasie ćwiczeń nawet gdyby został bez rąk i nóg nie otrzyma określonych świadczeń. A przecież tragedia, niezależnie od miejsca wydarzenia, posiada taki sam wymiar dla poszkodowanego i jego rodziny. Tym razem jednak, polityczny wymiar jest inny.

Nie oznacza to, że biorący udział w działaniach bojowych nie powinni być docenieni i wzięci pod opiekę, jednak ten, co wybłagał swego czasu wyjazd na Wzgórza Golan, nie powinien być wielkim „Weteranem”.
Członkowie Stowarzyszenia Kombatantów Misji Pokojowych ONZ nie zostali uznani mocą ustawy weteranami. Aby otrzymać status "weterana misji" lub "weterana poszkodowanego" mogą - lecz nie muszą - złożyć odpowiedni wniosek.
To tak dla uzupełnienia postu "sarnaka".
Członkowie Stowarzyszenia nie zostają automatycznie "weteranami", jednak wszyscy którzy przebywali na wczasach / bo tak to trzeba nazwać /na Wzgórzach Golan i na kilku innych misjach ONZ przez okres 60 dni, po złożeniu wniosku i potwierdzających dokumentów zostaje im przyznany status weterana.
Inne warunki są do sprawdzenia. Mam to przed sobą.

Piszę o tym,ponieważ pamiętam, jak poszukiwano różnych "dojść" do decydentów, aby załapac się na kilka takich pobytów. Wtedy chodziło o dolary i możliwość zakupu samochodu i przywiezienie go do kraju.
Takie niestety były czasy, ale nie ma co z tego robić wielkiego bohaterstwa.
Oczywiście zdarzały się wypadki na tych misjach, ale to nie był Irak czy Afganistan.
Żołnierz w czasie służby narażony był w czasie ćwiczeń na różnego rodzaju niebezpieczeństwa i każdego roku Wojsko Polskie odnotowywało ludzkie tragedie.
Stąd sądzę, że takim żołnierzom też należy się podobny status.


Szanowny Emerycie.
Aby nie było raju, rząd o nas pomyslał:
Poniżej przekazujemy informację odnośnie wzrostu opłat za prąd:
„ … Prąd w górę od 2013 roku

Sprzedawcy energii nie będą już musieli uzgadniać z państwem cen prądu dla ok. 15 mln gospodarstw domowych. Do uwolnienia rynku może dojść 1 stycznia 2013 r. W krótkim czasie opłaty poszybują nawet o 40 proc. zapowiada Urząd Regulacji Energetyki juz wkrótce zdejmie z branży energetycznej obowiązek ustalania razem z URE wysokości najpopularniejszej w Polsce taryfy G. Do ogłoszenia decyzji może dojść jesienią.

http://www.proekologia.pl/news.php?extend.1590
Szanowni Państwo,

Wiele kontrowersji wzbudza sprawa ogródków działkowych, zazwyczaj ulokowanych w sercu miast, stanowiących niezłą chrapkę dla developerów. Działkowcy obawiają się, że na ich miejscu zamiast marchewki wyrastać będą wieżowce i supermarkety. Czy słusznie? Trybunał Konstytucyjny ponad połowę przepisów o pracowniczych ogrodach działkowych uznał za niezgodne z konstytucją. Cała ustawa o rodzinnych ogrodach działkowych przestanie obowiązywać za 18 miesięcy, jednak co będzie jeśli sejm nie uchwali nowej ustawy zmieniającej na korzyść sytuację prawną działek? Ogródki działkowe dostaną gminy, które z pewnością odpowiednio "zagospodarują” te inwestycyjne żyły złota. I tylko od ich decyzji zależeć będzie, jak wysokimi opłatami obarczą działkowców. Jeszcze przed wyrokiem PZD ostrzegał, że w największych miastach, gdzie ogrody znajdują się w centrum miasta lub w modnych dzielnicach, koszty dzierżawy sięgać mogą nawet 20 tys. zł. Czy działkowców, którzy, powiedzmy szczerze, w większości są emerytami, będzie stać na utrzymywanie działek i uprawę przykładowej marchewki? Mogą Państwo sami odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Od dawna Polski Związek Działkowców ma monopol na władanie ogródkami działkowymi w Polsce. Każdy, kto chciał mieć działkę zapisywał się do PZD i dostawał parcelę ziemi. Działkowcy, oprócz płacenia obligatoryjnej składki do PZD nie ponoszą żadnych kosztów z tytułu użytkowania ziemi takich jak, np. podatek gruntowy. Wiele osób podnosi, że jest to niesprawiedliwe i sprzeczne z konstytucją. Ponadto, niejasny pozostaje sam status działkowca, korzysta on z ziemi będącej w użytkowaniu wieczystym Związku, według Trybunału Konstytucyjnego podstawą korzystania z działki powinna być umowa dzierżawy lub umowa własności i płacenie podatku gruntowego.

Wiadomo, że żyjemy w Państwie demokratycznym, gdzie jedną z naczelnych zasad konstytucyjnych jest ochrona własności. Interesującym jest, że TK zakwestionował także prawo własności do nasadzeń na działkach. Można więc wyburzyć domek lub altanę na działce i wyrwać drzewa bez odszkodowania, choć Państwo gwarantuje, że chroni własność? Ten, kto ma działkę doskonale zdaje sobie sprawę z tego, ile wymaga pracy i nakładów jej pielęgnowanie i uprawa. Wielu działkowców uprawia ziemię, aby nie musieć jeść syfu, który sprzedają w supermarketach. Swoje zawsze pewniejsze i pożywniejsze niż cudze. Dla emerytów jest to rozwiązanie zdrowsze i tańsze. Do tego mogą przebywać na świeżym powietrzu a nie spędzać wakacje w kamienicy lub bloku w centrum miasta. Jak można zabierać to, co się kiedyś dało? Bez prawa do odszkodowania za wsad i wkład własnej pracy? Co z prawami nabytymi działkowców? Dlaczego państwo wzięło się za sprawę ogródków działkowych, a nie np. za sprawdzanie zgodności z konstytucją waloryzacji kwotowej emerytur? Jeżeli ustawa o ROD jest niezgodna z konstytucją, to może należy poddać ocenie wszelkie przywileje zatrudnionych w sądownictwie, działalność KRUSU, przywileje innych grup społecznych.

Działki dla Polskich emerytów są jedyną odskocznią od dnia codziennego. Nie mogą oni pozwolić sobie na wyjazd nad morze czy za granicę. Emeryt pozbawiony działki, a wiec ruchu na świeżym powietrzu, owoców i radości z życia - szybciej umrze, co przełoży się na "oszczędność” wypłat emerytury, a więc państwo na tym zyska.

Czeka nas ponad 18 miesięcy niepewności o los działkowców. Nie wiemy, czy zachowają swoje działki. Pewnym zaś jest, że w razie ich utraty dostaną oni w zamian "działki” na cmentarzu.

Aleksandra Bzdzikot

Fundacja LEX NOSTRA
www.fundacja.lexnostra.pl
Wspieram fundację i dlatego wklejam ten list w nadziei, że emeryci wojskowi nie pomina go milczeniem
RÓWNIA POCHYŁA
Kryzys finansowy wpłynie negatywnie na i tak kiepskie nastroje Polaków, co pogrąży konsumpcję, inwestycje i PKB
TOMASZ URBAS
Rada Polityki Pieniężnej zaskoczyła w maju obniżeniem stóp procento¬wych Narodowego Banku Polskie¬go. Mówi się o kolejnej obniżce w ” czerwcu. Wkrótce po decyzji okaza¬ło się, że z polskim produktem krajowym brutto jest kiepsko. Stagnacja PKB w czwar¬tym kwartale 2012 r. i w pierwszym kwartale 2013 r. sygnalizuje przykry przełom. W poło¬wie roku możemy doświadczyć pierwszej od 20 lat recesji. Oficjalna propaganda obwinia za kłopoty sytuację na świecie. Tymczasem prawda jest inna. Gdyby nie wzrost eksportu netto, Polska już dziś byłaby w recesji. Spada bowiem dynamika konsumpcji i inwestycji, które zależą od wyborów dokonywanych przez pesymistycznie nastawionych Polaków.
Spadek konsumpcji i inwestycji będzie co¬raz słabiej amortyzowany przez eksport. Unia Europejska tkwi w recesji. Chiny spowalniają. W styczniu 2014 r. kończy się druga kadencja Bena Bernankego, szefa Rezerwy Federalnej w Stanach Zjednoczonych, i prawdopodobnie nie będzie się on ubiegał o trzecią. Stany Zjed¬noczone i cały świat stoją przed pęknięciem bańki na obligacjach państwowych, wzrostem ich rentowności oraz stóp procentowych. Kongresowe Biuro Budżetu w swych progno¬zach zakłada wzrost stóp procentowych ame-rykańskiego długu publicznego już od 2014 r., z zakończeniem podwyżek w 2018 r. Według biura stopy długoterminowe (10-letnie) wzro¬sną prawie trzykrotnie, a stopy krótkotermi-nowe (3-miesięczne) - aż 20-krotnie. Efektem będzie przynajmniej stagnacja amerykańskiej gospodarki.
Wzrost stóp w USA wstrząśnie gospodarką na całym świecie. Polska przerabiała już po-dobną podwyżkę światowych stóp procento¬wych na początku lat 80. XX w. Skończyło się to niewypłacalnością państwa zadłużonego za granicą przez Edwarda Gierka. Nie nauczy¬liśmy się na własnych błędach. Od 1991 r. de¬ficyt budżetowy nieustannie pobudza wzrost długu publicznego. Jacek Rostowski szaleje z kolejnymi emisjami obligacji, w tym na ryn¬kach zagranicznych. Kontrastuje to z polityką Niemców, którzy uzyskali nadwyżkę budże¬tową w 2012 r. Kupione przez zagraniczny kapitał polskie przedsiębiorstwa, w tym banki, masowo zadłużyły się za granicą. Co gorsza, Polacy ulegli wykreowanemu przez banki boomowi kredytowemu w latach 2006-2008. Wzrost stóp procentowych mocno ugodzi w terminowość spłat rat kre¬dytów. Sytuacja finansowa banków się po¬gorszy. Kryzys finansowy wpłynie negatyw¬nie na i tak kiepskie nastroje Polaków, co po¬grąży konsumpcję, inwestycje i PKB. Stacza¬my się po równi pochyłej
Szeremietiew: Małpa z brzytwą

W listopadzie 2010 roku Komorowski podpisał decyzję o powołaniu zespołu do opracowania Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego. W końcu maja 2013 szef BBN zaprezentował efekt wysiłków dwustuosobowego zespołu ekspertów – „Białą Księgę Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej”. Dowiedzieliśmy się, że opracowano tajny raport, a „Księga” jest jego jawną wersją. Wspólne dla obu opracowań są „rekomendacje”, czyli co trzeba zrobić. Jedną z takich rekomendacji są wprowadzane właśnie zmiany w systemie kierowania i dowodzenia siłami zbrojnymi RP.

Musi to być dla rządzących Polską kwestia istotna skoro przed ogłoszeniem „Księgi”, 16 stycznia br. dokonano prezentacji „założeń reformy systemu kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi RP.„ na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Otocznie Komorowskiego przekonywało do projketu argumentując, że: „Zmiany pociągną za sobą zmniejszenie o połowę obecnej liczby centralnych organów dowódczych. Powstałe oszczędności finansowe i etatowe mają zostać skierowane do jednostek liniowych Wojska Polskiego. Uproszczeniu ulegną również procedury związane z dowodzeniem. Wzmocni się też cywilna kontrola nad Siłami Zbrojnymi, poprzez bezpośrednie podporządkowanie ministrowi obrony narodowej wszystkich konstytucyjnie najwyższych organów wojskowych.”.

Zabrać małpie brzytwę

Konstytucja RP postanawia, że wojsko powinno służyć do obrony niepodległości, ma ochraniać integralność terytorium i całość granic państwa. Podobnie opisywała zadania sił zbrojnych konstytucja PRL. Tymczasem w grudniu 1981 r. Polacy dowiedzieli się, że ludowe wojsko będzie bronić „socjalizmu jak niepodległości”. Pierwszy sekretarz KC PZPR, prawda że w generalskim mundurze zdecydował o wprowadzeniu tzw. stanu wojennego usiłując uratować reżim przed katastrofą. Następnie pod ochroną wojska, posługując się tajną agenturą komuniści zapewnili sobie decydujący wpływ na przebudowę „socjalistycznej” PRL w „kapitalistyczną” RP. Uzyskali przy tym nie tylko faktyczne gwarancje bezkarności za popełnione zbrodnie, ale także wpływy i majątki. Często też, aby zostać kimś zamożnym, trzeba było mieć ubeckie “korzenie”. Dobrym przykładem transformacji ustrojowej są przymierający głodem dawni działacze antykomunistyczni i opływający w dostatki ich komunistyczni prześladowcy. Przydatność wojska „ludowego” w osłonie operacji określanej naiwnie „rewolucją okrągłego stołu” była bezsporna.

Z historii wiemy, że wojsko było wielokroć używane do zdobycie lub utrzymanie władzy. Robili to politycy, nie zawsze w mundurach, ale posiadający władzę wydawania rozkazów wojsku. Rozkazujący dzięki temu miał ogromną szansę pokonania oponentów. Nawet marna armia, źle uzbrojona i wyszkolona poradzi sobie z masą bezbronnych ludzi. W 1917 r. w czasie pierwszych wyborów w Rosji bolszewicy je przegrali. Lenin kazał wojsku rozpędzić rosyjski parlament. Przemoc zbrojna, a nie kartka wyborcza była fundamentem bolszewickiej władzy w Rosji.

Skutki komunistycznych rządów były straszliwe. Także dlatego, że komuniści posługiwali się siłą zbrojnym niczym przysłowiowa małpa brzytwą. W państwach demokratycznych ustanowiono mechanizm tzw. cywilnej kontroli nad wojskiem, aby wykluczyć sytuacje, w których ktoś zechce zastąpić wybory parlamentarne siłą karabinów. Ustalono zgodnie, że siły zbrojne powinny być neutralne politycznie i podporządkowane władzy dysponującej mandatem społecznego zaufania.

W Polsce z racji stanu wojennego 1981 roku, ale także późniejszych poczynań Lecha Wałęsy, który usiłował wykorzystywać wojsko dla umocnienia własnej pozycji twórcy konstytucji RP z 1997 r. stworzyli specyficzny system kontroli nad siłami zbrojnymi. Prezydent „najwyższy zwierzchnik” sił zbrojnych mianuje samodzielnie najwyższych dowódców, ale nie może im rozkazywać. Nie ma też bezpośredniego wpływu na obsadę stanowiska ministra obrony. Minister obrony jest przełożonym służbowym żołnierzy, ale bez prawa wydawania im rozkazów. „W imieniu ministra” rozkazy może wydawać szef Sztabu Generalnego WP, zawodowy wojskowy nazywany „pierwszym żołnierzem Rzeczypospolitej”. Wymienionych w Konstytucji szefa SG WP i najwyższych dowódców na stanowiska mianuje nie minister, ale prezydent RP. Do tego minister obrony odpowiedzialny za obronność kraju wykonuje obowiązki pod nadzorem premiera i w każdym momencie może być przez szefa rządu odwołany. W składzie rządu utworzono Komitet Spraw Obronnych Rady Ministrów do wytyczania polityki obronnej państwa, ale także do nadzoru i kontroli poczynań MON.

Polski system cywilnej kontroli nad wojskiem wymaga współdziałanie i współpracy wielu ośrodków. Nie ma w nim jednego decydenta. Chodziło o to, aby uniemożliwić rządowi i dowódcom wojskowym użycie siły zbrojej do działań sprzecznych z porządkiem konstytucyjnym.

Polityka prezydenta Wałęsy, ale także obawy ujawnione przy obalaniu rządu Jana Olszewskiego podejrzewanego bezzasadnie o przygotowywanie wojskowego zamachu stanu sprawiły, że ugrupowania znajdujące się na scenie parlamentarnej z pełną aprobatą przyjęły wypracowane w Konstytucji RP rozwiązania. Odtąd obowiązywały one bez względu na to kto w Polsce sprawował rządy. Zmiany w tym systemie są wprowadzane dopiero teraz, za sprawą polityków Platformy Obywatelskiej.

Kto w roli małpy?

Po przeprowadzeniu „uzawodowienia” armii, nazywanego fałszywie „profesjonalizacją”, w MON Bogdan Klich, a następnie Tomasz Siemoniak zaczęli domagać się zmiany systemu dowodzenia wojskiem. Klichowi nie udało się tego dokonać, ale jego następca miał więcej szczęścia. Jaki więc będą zmiany? Dzięki Kancelarii Prezydenta i zgodnie z zapowiedziami Siemoniaka wkrótce szef Sztabu Generalnego WP przestanie być najwyższym dowódcą wojskowym, a Sztab Generalny straci kompetencje dowódcze. Odtąd będzie tylko zajmować się planowaniem nie wiadomo czego oraz nadzorem nie wiadomo nad czym. Jednocześnie mają powstać DWA RÓWNORZĘDNE NOWE DOWÓDZTWA: od dowodzenia na co dzień (Dowództwo Generalne) oraz dowodzenia ekstra (Dowództwo Operacyjne).
Przy czym minister obrony twierdzi, że pierwsze będzie odpowiedzialne za działania armii w czasie pokoju, a drugie w czasie wojny, a szef BBN, że dowództwo operacyjne będzie zajmować się misjami (sic!).
Mamy mimo to zagadkę dlaczego mała polska armia ma mieć dwa dowództwa na szczeblu centralnym (strategicznym) i w jaki sposób będzie oddzielone jedno dowodzenie od drugiego; „codzienne” od operacyjnego. Ponadto w takim dwójkowym układzie kto ma być najwyższym dowódcą (reguła jednoosobowego dowodzenia) – ma nim być cywilny minister? Ta dziwaczna konstrukcja, nie znana w innych armiach oznacza też, że będziemy mieli inny system dowodzenia w okresie pokoju, a inny w razie wybuchu wojny, co może mieć katastrofalne skutki na polu walki.

BBN i MON twierdzą że: „Reforma pozwoli skonsolidować rozproszony dotychczas system dowodzenia i wdrożyć obowiązującą w krajach NATO ideę ‘połączonych struktur i połączonego działania’.” Pomijając taki drobiazg, że natowski wymóg „połączonego działania” można było umieścić w Sztabie Generalnym powstaje pytanie na ile minister cywil poradzi sobie kierując armią za pomocą dwu równorzędnych dowódców?
Jakie to będzie miało skutki organizacyjne. Obaj dowódcy zaczną przecież umacniać swoją pozycję rozbudowując podległe struktury; będą potrzebne etaty, pojawią się dublujące się komórki, i przybędzie wojskowej biurokracji, także z generalskimi szlifami. Ministrowi ma wprawdzie „doradzać” szef Sztabu Generalnego, „organ pomocniczy” ministra w bezpośrednim kierowaniu dwoma dowództwami, ale co się stanie, gdy minister nie zechce korzystać z rad szefa sztabu? Wzmocnienie ministra w dziedzinie rozkazodawstwa nie ma nic wspólnego z wzmocnieniem cywilnej kontroli.

Rozkaz wydany żołnierzowi podlega bezwzględnemu wykonaniu. Odmowa lub złe wykonanie w warunkach bojowych grozi rozstrzelaniem. Wydawanie rozkazów wymaga wielkiego poczucia odpowiedzialności i musi opierać się o wiedzę i żołnierskie doświadczenie. Oficer przechodząc ścieżki awansu, osiągając coraz wyższe stopnie i stanowiska dowódcze wydaje rozkazy podwładnym, ale także je otrzymuje z wyższego szczebla. Takiego doświadczenia nie mają cywilni ministrowie obrony. Stąd funkcje rozkazodawcze w siłach zbrojnych pozostawia się wojskowym. Po degradacji szefa Sztabu Generalnego minister stanie się jedynym rozkazodawcą zależnych od niego dwu dowódców wojskowych.

Jaki wniosek można wysnuć z powyższego? Po zmianach w systemie dowodzenia minister, a więc rząd uzyska wyłączność na decydowanie o tym, co ma robić armia, tak jakby rząd aspirował do odgrywania roli małpy z brzytwą.
Bronić stanowisk jak niepodległości

W ostatnich latach w Wojsku Polskim nacisk położono na kształcenie żołnierzy w wykonywaniu funkcji quasi policyjnych. Mamy oddziały zaprawione w sprawdzaniu dokumentów, kontrolowaniu ludzi i pojazdów – tego uczyli się żołnierze w Iraku, a teraz doskonalą się w Afganistanie. Pojawiły się opinie, że wojsko zostało zamienione w formację pacyfikacyjną i może służyć do działań represyjnych.
8bc93d91-b7a9-42f7-a767-24c1661cee16_X6A8346

Stan wojenny: okazać dokumenty! Irak: okazać dokumenty!
W dyskusjach nad stanem Sił Zbrojnych RP dominują krytyczne opinie. Nawet najwięksi optymiści nie potrafią odnaleźć zapowiadanego profesjonalizmu zawodowej armii. Eksperci spoza kręgu rządowego wskazują na liczne braki i zaniedbania. Ostrzegają, że wojsko znalazło się w stanie zapaści. Polscy żołnierze posługują się uzbrojeniem z czasów PRL, zdarza się starszym od nich samych. W Marynarce Wojennej mamy więcej admirałów niż pełnowartościowych okrętów bojowych. W lotnictwie nie jest lepiej, poza samolotami F-16 są prymitywnie wyposażone Mig-29 oraz proszące się o złomowanie Su-22. Nie ma samolotów szkolnych i nie wiadomo kiedy one będą. Fatalny jest stan obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Siły jakie Polska teoretycznie może wystawić do obrony kraju wg norm taktycznych mogą bronić około jednego procenta terytorium RP.

Czy jest możliwe, aby tego wszystkiego nie widzieli ludzie odpowiadający za obronność i wojsko; czy trudno przewidzieć kiedy jakieś uzbrojenie trzeba będzie złomować lub co należy zrobić, aby byli rezerwiści, których będzie można zmobilizować w razie zagrożenia wojennego? Takich pytań jest bez liku, można by je zadawać bez końca. Czy to oznacza, że fatalny stan sił zbrojnych RP to efekt braków umysłowych lub niedbalstwa rządzących? Może jednak nie chodzi o obronę kraju, ale tak jak w 1981 roku o gwarancje utrzymania się na stołkach. Niegdyś premier Tusk przechwalał się, że jego partia nie ma z kim przegrać. Dziś takiej pewności nie ma. A politycy PO przyzwyczaili się do rządzenia. Stracić władze z racji przegranych wyborów – fatalne perspektywa.

Widoczne są wśród rządzących przygotowania, aby sprostać przyszłym niekorzystnym zdarzeniom. Trwają przecież różne prace przy ustawach o stanach nadzwyczajnych, o zgromadzeniach, są reorganizowane służby tajne. W takiej perspektywie wojsko też mogłoby odegrać istotną rolę. A do pacyfikowaniu buntującego się społeczeństwa nie będą potrzebne nowoczesne okręty, rakiety, samoloty. W zupełności wystarczy kilkadziesiąt tysięcy „zawodowców” na Rosomakach, lojalnych wobec tego, kto im płaci.

Bronić stanowisk jak niepodległości może tylko wojsko odseparowane od społeczeństwa, bez głębszych związków z polską tradycją wojskową. Obrona Terytorialna skupiająca obywateli patriotów gotowych bronić swoich domów jest niepotrzebna, a mogłaby okazać się dla rządzących szkodliwa. Dlatego warto tworzyć zawodową armię do sprawdzania dokumentów i patrolowania, a rozwiązano tworzone jednostki OT. Gdyby więc od tej strony spojrzeć na Siły Zbrojne RP to dotychczasowe poczynania rządzących są tak racjonalne, jak racjonalny był plan przeprowadzenia stanu wojennego.

Szeremietiew

Napisane przez: Szeremietiew

Jaki jestem każdy widzi (każdy kto zechce).
Szanowni Czytelnicy.
Do redakcji spływają pytania i wypowiedzi. Odpowiadamy, lub zamieszczamy.
Ostatnia wypowiedź nie wymaga długiego wprowadzenia, bowiem jest wyjątkowo bezpośrednia.
Zachęcam do komentowania:
INTEGRACJI ŚRODOWISKA EMERYTÓW I RENCISTÓW WOJSKOWYCH

Józef Wójcik

W niniejszych przemyśleniach szczególnego znaczenia nabiera ogólne narzekanie środowisk emerytów i rencistów wojskowych na brak solidarności i wzajemnej więzi. W tej materii już tylko pobieżne spostrzeżenia prowadzą do pytania: Jakie cechy, mające wpływ na ową solidarność i więzi, charakteryzują to środowisko? Czy łączą ich wspólne cele, idee właściwe społecznościom wspólnot obywatelskich, religijnych, o zbliżonych zainteresowaniach? Albo więzy tradycji zawodowych? Czy w ogóle stanowią wspólnotę mimo wcześniejszego trwania w hierarchicznym systemie struktur i w dyscyplinie? Wydaje się, że problem jest wielowarstwowy i wielopłaszczyznowy. Wystarczy wymienić tylko sfery społeczne, materialne, psychologiczne, światopoglądowe, polityczne, demograficzne, geograficzne. W czasie pełnienia służby wojskowej, obecni emeryci, z mocy prawa o dyscyplinie mieli bardziej ograniczoną wolność niż reszta społeczeństwa. A funkcjonowanie w warunkach usankcjonowanej zwierzchności i podległości nie stwarzało przesłanki równości. Zasada równości mogła urzeczywistniać się jedynie na płaszczyznach o zbliżonych stopniach wojskowych i stanowiskach służbowych.

W życiu codziennym można dostrzec, że z jednej strony emeryci niżsi rangą, słabiej uposażeni i w większości z garnizonów prowincjonalnych, uwolnieni – na emeryturze z podległości i dyscypliny pragną psychicznie odreagować urzeczywistnienie własnej wolności. W ich podświadomości wytwarza się naturalne demonstrowanie nie tyle równości co niezależności, nawet niekiedy z nutą antypatii do części byłych przełożonych. Ta grupa emerytów w zasadzie zamyka się w swoim gronie, poszukuje indywidualnie własnych rozwiązań i nie oferuje niczego na rzecz spójności całego środowiska. Najwyżej oczekuje na intratne propozycje ze strony emerytów ze szczytów władzy wojskowej.

Z kolei byli zwierzchnicy wojskowi dalej uważają, że posiadają monopol na wiedzę, władzę, że dalej – niejako z urzędu, należy im się atencja byłych podwładnych. Nadal mentalnie się od nich dystansują i oczekują uległości ( nie tylko zwykłego szacunku) z ich strony.
Nadto elity w nowej rzeczywistości politycznej, na oczach swoich byłych podwładnych, porzuciły imponderabilia minionego okresu. Koniunkturalnie zmieniły swoje idee, opcje polityczne, światopogląd. Zdradziły w ten sposób swoich byłych podwładnych, których wcześniej za tą odmienność z dużą bezwzględnością represjonowały i szykanowały. Elity mieszkające z reguły w dużych miastach ochoczo zaakceptowały bardzo korzystną dla nich metodę uwłaszczenia mieszkań. Nie podjęły też żadnych działań by majątek wojskowy prywatyzować wg zasad prywatyzowania zakładów pracy z uwzględnieniem załogi.
W efekcie niżsi rangą kopali łopatą rów nieufności z jednej strony, a dostojnicy z drugiej – koparką go poszerzali. W istniejącej rzeczywistości okazuje się, że elity nie dysponują przesłankami, za którymi pójdzie większość. W sporach o sfery wpływów są wewnętrznie skłócone i dreptają w miejscu. Żadna z elitarnych grup nie ma pomysłu jak bryłę ruszyć z posad.
Nadal proponują struktury, spotkania, imprezy według wzorów z okresu służby wojskowej. Kontestują decyzje aktualnych władz państwowych i wojskowych. Porażają fasadowością. Nie rozumieją, że środowisko emerytów pragnie zapomnieć o „odprawach służbowych”, że jest już nieczułe na frazesy o patriotyzmie, poświęcaniu się dla „tego kraju”, dla Polski, Ojczyzny. Owszem – to też, ale środowisko to oczekuje przede wszystkim konkretów o treści egzystencjalnej, a nie markowanych - napuszonych deklaracji.
Odstręcza to, w dużym stopniu, nowych emerytów do łączenia się i uczestniczenia w istniejących organizacjach powstałych niekiedy na początku lat 80 - tych ubiegłego stulecia. Ci emeryci i renciści pragną „odpocząć” od specyfiki pracy zawodowej. Z tego względu i z powodu naturalnych ubytków kurczy się liczebność tych organizacji, a zatem i ich możliwości.
Według badań Aegon PTE – „Gazeta Polska Codzienna” Polacy po przejściu na emeryturę najbardziej obawiają się choroby, biedy, niepewności. Dotyczy to także emerytów wojskowych. Według tego badania blisko połowie ankietowanych bycie emerytem kojarzy się z chorobami, niespełnieniem, niezadowoleniem, a jedna trzecia uważa, że na emeryturze czeka ich bieda. Do tego coraz trudniejsza sytuacja finansowa sprawia, że ponad dwie trzecie nie ma alternatywnego planu emerytalnego np. własnych oszczędności.

Może podobne badania tylko dla środowiska wojskowego pomogłyby sprecyzować oczekiwania na emeryturze i odpowiedzieć na wiele pytań? Znaleźć realne cele, które przekonałyby większość do wspólnego działania? Dalej to już tylko konkretne wskazanie – co, gdzie i kiedy może zostać osiągnięte dla dobra tego środowiska oraz jak, czym i w jakim czasie mogłoby być zrealizowane. Konieczne wydaje się przy tym stworzenie klimatu wzajemnej bliskości, braterstwa, koleżeńsko – zawodowej sympatii na wzór innych, powszechnie znanych, wspólnot. To właśnie oczekiwanie od emerytów wywodzących się z centralnych władz wojskowych. Sugestia do odniesienia się w badaniach tylko do środowiska wojskowego wynika ze specyfiki wykonywanego zawodu, uwarunkowań prawnych, lokalizacyjnych, także nie zawsze zbieżnych celów z innymi środowiskami emeryckimi. Obserwacja relacji z tymi środowiskami potwierdza wzajemne zdystansowanie.
Wszelkie zorganizowane formy (organizacje) mogłyby być ośrodkami zjednoczenia i sposobem nawiązywania bliskich relacji dla wspólnych celów i idei, wzajemnej pomocy, którymi wszyscy są zainteresowani w aktualnych warunkach i okolicznościach egzystencjalnych.
Być może, że troska o zapewnienie stabilności na emeryturze, o zdrowie i nadzieja, że w trudnych sytuacjach życiowych przybędzie pomoc to właśnie to na co czeka środowisko emerytów i rencistów wojskowych. Dotyczy to także nowych i przyszłych emerytów i rencistów albowiem Państwo, jak dotąd, takiej stabilności i opieki nie zapewnia, a może być gorzej.
Niniejsze uwagi i spostrzeżenia absolutnie nie wyczerpują tematu. Jedynie go sygnalizują. Przedstawiają jednostkowe przemyślenie, z którym niekoniecznie należy się zgadzać. Każdy wszak ma prawo do własnego poglądu. Wydaje się jednak, że mogą one stanowić przesłankę do jego rozszerzenia i pogłębienia albo przedstawienia w zupełnie innym wymiarze dla korzyści omawianego środowiska.

Wydaje się, że powyższe - skrótowe - refleksje i przemyślenia można zakończyć konkluzją, iż ze wszystkiego co ludzie mogą sobie darować, nie ma niczego większego i świętszego o co można zabiegać, niczego co byłoby trudniejsze do zdobycia, wspanialsze do przeżycia – niż braterska pomoc bliźniemu w potrzebie.
Józef Wójcik
Co się tyczy komentarza do artykułu kol Wójcika, opublikowanego na Naszym Forum. Bardzo mi się podoba ta wypowiedź, i jest ona pierwszą ,jeśli mnie pamięć nie myli, która rzeczowo i prawdziwie oceniła nasze wojskowe środowisko. Według mojej wiedzy i doświadczenia z 46 letniej służby wojskowej oraz 23 lat pobytu w stanie spoczynku kol Wójcik bardzo trafnie ocenił nasze środowisko od generałów do sierżantów włącznie. Obserwując środowiska (korporacje) np. lekarzy , adwokatów, sędziów ,prokuratorów, to byli żołnierze zawodowi są daleko w tyle. Przykładem tego może być postawa oficerów z Wojkowych Biur Emerytalnych, którzy zamiast iść na rękę swoim byłym kolegom ,często przełożonym robili wszystko, aby nam utrudnić dochodzenie naszych spraw w sądach w sprawach emerytur. Byłem w sądzie i opisałem to w Weteranie....w 2011 ,jak nas potraktowano . Jak można wymagać od osób nie związanych z wojskiem ,aby nas szanowano ,jeśli nasi koledzy w służbie czynnej uważają nas ,jako "komuchów" i 'trepów”, chociaż sami w poprzednich latach takimi ,przynajmniej w odczuciu wielu naszych obywateli takowymi byli. Ale jak mówi stare polskie porzekadło 'Nie pamięta wół ,jak cielęciem był". I to dotyczy byłych i obecnych jeszcze w armii ,generałów ,pułkowników i innych szarż. Jednym słowem kol. Wójcik dał dobrą ocenę naszego środowiska . Reasumując . Nie solidaryzujemy się ,nie wspieramy w potrzebie ,nie tylko materialnie Nawet na pogrzeby kolegów trudno zebrać kilkunastu ,zazwyczaj , w Warszawie żegna kolegę z instytucji kilka osób. Jednym z pozytywów jest jeszcze Związek Żołnierzy WP, gdzie w Kołach tego związku spotykamy się i wpieramy wzajemnie .Drugim takim pozytywem są istniejące Stowarzyszenia Dywizji i jednostek Na przykład Stowarzyszenie Żołnierzy 8 Dywizji im Bartosza Głowackiego w Koszalinie którego jestem członkiem od wielu lat ,prowadzi aktywną działalność merytoryczną ,historyczna i koleżeńską. Spotykamy się każdego roku ,koledzy z Koszalina częściej. Wydaje mi się ,że poprzez zawiązywanie stowarzyszeń związanych z byłymi i istniejącymi jednostkami czy instytucjami centralnymi MON będzie można integrować nasze żołnierskie środowiska .Mówić głośno i pisać o nas w prasie codziennej, tygodnikach( nie tylko w Głosie Weterana, w internecie i nie patrząc na stopnie wojskowe oraz poprzednie stanowiska czuć się żołnierzami byłego i obecnego Wojska Polskiego.
Stanisław S
Chwilowy brak afer w wojsku i złowieszcza cisza w obszarze obronności wcale nie oznacza, że w tym środowisku nic się nie dzieje. Zbliża się bowiem kolejne święto, będą fajerwerki, defiladę odbierze pan prezydent ze swoją świtą, a niektórzy pułkownicy ze zdziwieniem odbiorą nominacje generalskie. Ze zdziwieniem, ponieważ w niczym dotychczas się nie wyróżnili/ a gdzie mieli to zrobić?/, ale przełożeni w ramach wewnętrznej rywalizacji zaczną promować zastępy swoich generałów.

Jeżeli jest nawet pełna posucha w wojsku, to rezerwiści ciągle są czymś zajęci. Zazwyczaj są to długie okresy przygotowań do kampanii sprawozdawczo-wyborczej, relacje z przebiegu konferencji i debata nad sposobem realizacji podjętych uchwał i zobowiązań. A gdy to się zakończy, następuje nowa runda i wszystko zaczyna się od początku.

Między tymi przedsięwzięciami od czasu do czasu zauważa się zmniejszający się nakład miesięcznika, który ciągle nie ma wzięcia wśród rezerwistów. Jedni mówią, że to zbyt wysoka cena, a inni, że to poziom. Chyba rację mają jedni i drudzy, bowiem za takie pieniądze zawsze można kupić coś bardziej pożytecznego, chociaż przynależność do organizacji zawsze zobowiązuje i dla ukochanego prezesa trzeba się poświęcać.
A pan prezes w każdym wydaniu daje znać o sobie. Daje znać o sobie, bowiem to co pisze można oczywiście wydrukować i przeczytać, ale o co chodzi piszącemu, to najlepsi analitycy od dawna nie mogą dojść do wspólnych ustaleń. Dzisiaj jest taka moda, że redaktorzy naczelni różnych pism na poczytnych miejscach zamieszczają redakcyjne wypowiedzi sygnowane podpisem naczelnego, ale w trybunie dla rezerwistów widzimy poważny wyłom, bowiem ze swoimi członkami poprzez gazetę postanowił w każdym miesiącu spotkać się sam prezes.
I cóż wielkiego napisał do swoich członków pan prezes?
Oto na samym początku pan generał obwieszcza, że trwają przygotowania do krajowego zjazdu delegatów i koniecznym będzie przygotowanie warunków do pracy wybranym osobom funkcyjnym. Nie pisze oczywiście, kto i co ma zrobić, ale widać jest to ważny problem, skoro znalazł się na pierwszym miejscu.
Bardzo nieśmiało, a powiedziałbym, że wstydliwie pisze pan prezes o pojawiających się trudnościach w opiece paliatywnej, a dotyczy to szczególnie potrzebujących pomocy chorych rezerwistów / 1200-1300/ rocznie, którym pan minister obrony odmówił dalszego wsparcia finansowego. Pan prezes raczy zauważać, że pomocy nie udziela Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, co w ocenie prezesa niedobrze świadczy o o społecznej polityce państwa.Panie prezesie, to jest granda w biały dzień, ale jest to efekt wieloletniego braku ustawowych uregulowań, czego pan prezes przez wiele lat nie zauważał. Można przy tej okazji biadolić, że związek czuje się osamotniony i potrzebny, ale to są tylko słowa bez żadnego pokrycia.

Zupełnie niezrozumiałe jest stwierdzenie prezesa:” Nie powielajmy mało przychylnych działań pewnych przedsta¬wicieli władz państwowych. Bądźmy zawsze ludzcy i wrażliwi na nieszczęścia innych. Zróbmy co możliwe, na rzecz potrzebu¬jących pomocy, szczególnie w zakresie opieki specjalnej. Ego¬istyczna pazerność nie popłaca. Łączmy się nie tylko w biedzie”. Wrażliwością i ludzkim podejściem nie wypełnimy wszystkich potrzeb.
Okazuje się, że układnymi stosunkami, bywaniem na ministerialnych salonach i wspólnymi zdjęciami nie można rozwiązać problemów, tak jak pisaniem o niczym do członków związku nie można rozwiązać nawarstwiających się problemów. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastko. Wreszcie pan prezes powinien to zrozumieć.



Józef Wójcik

"W życiu codziennym można dostrzec, że z jednej strony emeryci niżsi rangą, słabiej uposażeni i w większości z garnizonów prowincjonalnych, uwolnieni – na emeryturze z podległości i dyscypliny pragną psychicznie odreagować urzeczywistnienie własnej wolności. W ich podświadomości wytwarza się naturalne demonstrowanie nie tyle równości co niezależności, nawet niekiedy z nutą antypatii do części byłych przełożonych. Ta grupa emerytów w zasadzie zamyka się w swoim gronie, poszukuje indywidualnie własnych rozwiązań i nie oferuje niczego na rzecz spójności całego środowiska. Najwyżej oczekuje na intratne propozycje ze strony emerytów ze szczytów władzy wojskowej.



Józef Wójcik

Z kolei byli zwierzchnicy wojskowi dalej uważają, że posiadają monopol na wiedzę, władzę, że dalej – niejako z urzędu, należy im się atencja byłych podwładnych. Nadal mentalnie się od nich dystansują i oczekują uległości ( nie tylko zwykłego szacunku) z ich strony.



Józef Wójcik

Według tego badania blisko połowie ankietowanych bycie emerytem kojarzy się z chorobami, niespełnieniem, niezadowoleniem, a jedna trzecia uważa, że na emeryturze czeka ich bieda.


hmmmm.
Jacyś wybitnie zdrowi i w dobrym humorze ci ankietowani.
Moim zdaniem, (tak się akurat składa), że emeryt jest co roku, ..... o rok starszy. Żyjemy tyle ile żyjemy i trzeba być inaczej myślącym aby z tego faktu sobie sprawy nie zdawać.
Co do biedy - tylko dobrze uposażony czyli, moim zdaniem, mający emeryturę netto od 4-5 tys. wzwyż mogą być dobrej myśli.
Reszta,( w tym ja ) sen nie jest równy i spokojny. Emerytura starczy na "waciki" a gdzie reszta
Często w dyskusjach padają pytania dotyczące braku reakcji organizacji emerytów wojskowych na problemy socjalne weteranów służby oraz słabego czytelnictwa znanego „Głosu Weterana…” Otóż powody są w każdej z gazet związku. Oto czytam listopadowy numer przedstawiający pracę jednego z kół. I co czytam. Jeden wielki propagandowy kicz.
Oto wyjątek:
Majowe zebranie w jednej z organizacji członków znanego związku było poświęcone aktualnym zagadnieniom dotyczącym stanu naszej armii, jej reformy, uzbrojenia i wyposażenia. Omówił je zaproszony gość – gen. dyw. Je¬rzy Słowiński, utalentowany (?)dowódca, który przeszedł wszystkie(?) szczebla dowodzenia i kierowania oraz pracy sztabowej i wycho¬wawczej. Absolwent kilku uczelni wojskowych oraz kursów specjalistycznych, które ukończył w kraju i za granicą. Spotkanie zorganizował T. Drabarek – kolega generała z oficerskiej szkoły we Wrocławiu. Generał J. Słowiński w latach 1992–1995 kierował Departamentem Wychowania i Obronności MON. Gościł zatem niejako u swoich dawnych podwładnych. Członkowie Koła zaintereso¬wani sprawami obronności kraju wysłuchali wykładu generała, który w sposób ciekawy, z wielką erudycją i znawstwem tematu omówił zagadnienia odnoszące się do stanu naszej armii, wprowadzanych w niej reform struktur organizacyjnych na szczeblu centralnym oraz w rodzajach wojsk i służb, a także kwestie modernizacji uzbrojenia i wyposażenia woj¬ska, zwłaszcza po transformacji ustrojowej i przystąpieniu naszego kraju do struktur wojskowych NATO. Biała Księga Bezpieczeństwa Narodowego została oficjalnie przyjęta 24 maja. Zawiera zasadnicze kierunki strategicznego rozwoju obronności, przygotowania kraju i wojska na wypadek zagrożenia konfliktem zbrojnym oraz konieczności jego odparcia. Generał omówił miejsce naszych sił zbrojnych w strukturach NATO oraz ich udział w związku z tym w konfliktach zbrojnych, zwłaszcza w walkach w Afganistanie. Typowy przykład rodem z „Żołnierza Wolności”. Typowy propagandowy obrazek , niczym folder reklamujący słoneczne brzegi tureckiej Riwiery.
A na sam koniec trochę prawdy:
Podczas obrad dużo czasu poświęcono spra¬wom socjalnym, zdrowotnym, opieki doraźnej i długotrwałej oraz poradnictwa zdrowotnego. Podkreślono z naciskiem, że organizacja utrzymuje się tylko ze składek członkowskich, ponieważ nie otrzymuje żadnego dofinanso-wania od władz zwierzchnich. Nasz opiekun – Ministerstwo Obrony Narodowej zapomina o nas, traktując jako żołnierzy innego ustroju.
Z dużym prawdopodobieństwem mogę powiedzieć, że prawdopodobnie pan generał będąc na emeryturze, jeszcze trochę dorabia w wojsku, stąd jego „fachowa” informacja. Ot, taki zwykły codzienny obrazek.
Wojskowi służby czynnej zauroczeni "Polską Zbrojną" nie widzą i nie chcą widzieć zapaści własnej armii, ciagle usiłują podkreślać walory tego, co zostało z wojska, a rezerwiści słuchając takich prelegentów rowniez zapominają czym jest myślenie.
Jeżeli przebywający z wizyta sekretarz stanu USA stwierdza:W ciągu niespełna 25 lat od przywrócenia demokracji naród polski przekształcił swój kraj w potęgę gospodarczą i w dziedzinie bezpieczeństwa i kupuje to minister Sikorski oraz powtarza polska propaganda, to wcale nie oznacza, że to jest prawda.
Rozkradziona gospodarka i zdezorganizowane wojsko, to jedynie cel pełniejszego wywarcia wpływów i zarobienia pieniędzy przez zamorskiego sojusznika.
Witamy w gronie uprawnionych do pierwszeństwa

Po raz drugi podejmuję na łamach „Głosu Weterana i Re¬zerwisty” temat dostępu kombatantów do lekarzy publicznej służby zdrowia.

Nieprzypadkowo. Ostatnio bowiem tu i ówdzie w publicznych przychodniach (zatrudniających lekarzy pierwszego kontaktu, zwanych inaczej lekarzami rodzinnymi) pojawiły się anonse informujące, że poza dotychczas uprawnionymi pierwszeństwo w dostępie do świadczeń medycznych mają także weterani działań poza granicami państwa, uprawnieni żołnierze i pracownicy, którzy doznali urazów lub nabawili się chorób podczas udziału w zagranicznych misjach.

To dobrze, ale nie należy popadać w euforię, bo i nie ma powodów. Po prostu nikłe dobrodziejstwo, mało znaczący gest. Należy zauważyć, że w przychodniach każdy pacjent, bez względu na, to czy ma preferencje czy nie, może skorzystać z wizyty u lekarza podstawowej opieki bez większego trudu. Jeżeli nie uda mu się danego dnia, może skorzystać z pomocy internisty dnia następnego. A nie za kilka miesięcy czy lat, jak w przypadku publicznych placówek lecznictwa specjalistycznego. Tu bowiem trzeba czekać na równi z innymi kombatantami. Być może będą czekać weterani, wspomniani żołnierze i pracownicy. Moje doświadczenia wydają się wskazywać, że preferencje są w zasadzie tylko w zapisach ustawowych. W rzeczywistości jest gorzej niż można sobie wyobrazić. Przysłowiowe schody zaczynają się już przy okienku rejestracji. Rejestratorka wyznacza termin kontaktu z lekarzem, zwykle bardzo odległy. Już tu kombatant doznaje rozczarowania i upokorzenia. Prośby o krótszy termin to rzucanie grochem o ścianę. Odpowiedź bywa niezmienna: proszę załatwić sprawę z lekarzem. A rozmowa z lekarzem nie zawsze jest miła i nie zawsze kończy się powodzeniem. I właśnie w takim przypadku kombatant ma możliwość oceny, na ile jego uprawnienie ma jakąkolwiek wartość. Nasuwa się zatem refleksja, że to nie zapis w przepisach, lecz sam lekarz decyduje o przyjęciu pacjenta i udzieleniu mu stosownej pomocy.

Ze smutkiem muszę stwierdzić, że są lekarze, którzy wykazują brak zrozumienia dla kombatantów wojennych, ludzi w zaawansowanym wieku, jakże często nieporadnych i niezaradnych. Nie zawsze okazują im szacunek i uznanie dla ich wojennej przeszłości. Jak się wydaje, weteranów oraz nowo uprawnionych żołnierzy i pracowników wojska czeka podobny los.
Jak są traktowani kombatanci wojenni, ilustrują następujące fakty.
• W jednej z rejonowych przychodni publicznej służby zdrowia internistka zwróciła kombatantowi w ostrej formie uwagę, że ośmielił się poza kolejnością wkroczyć do jej gabinetu po pomoc lekarską. Tłumaczenia pacjenta nie załagodziły konfliktu. Lekarka pozostała w przekonaniu, że tylko ona jest władna przyjąć go poza kolejnością. Jak się okazało, nie miała pojęcia o preferencjach przysługujących kombatantom, chociaż – jak na ironię – stosowny anons był zamieszczony na tablicy ogłoszeń w danej placówce.
•Kombatant miał wyznaczoną wizytę w poradni urologicznej. Jednakże z powodu urlopu urologa wizyta nie doszła do skutku. Obawiając się, że pozostanie bez leków, zwrócił się do innego urologa z tej samej przychodni o wystawienie recepty. Nie poszło łatwo. Najpierw musiał wysłuchać uwag doktora, między innymi o tym, że w warunkach wolnorynkowych nic nie ma za darmo, a jemu praco-dawca za zastępcze wystawianie recept nie płaci. Gdy pacjent powtórzył opinię rejestratorki, że nie spotka go odmowa, lekarz przekroczył granicę arogancji. Po prostu drwiąc, odesłał pacjenta po receptę do... rejestracji. Widząc jednak jego krańcowe oburzenie, zreflektował się i receptę wystawił.
Pacjent chorował na jaskrę i postępujący zanik wzroku spowodowany tzw. żółtą plamką. Dla ratowania wzroku zbawienne miały być specjalne zastrzyki aplikowane do gałki ocznej (koszt jednego około tysiąca złotych). Pacjent od trzech lat był pod opieką poradni siatkówki, nie doczekał się jednak tego dobrodziejstwa. Dyrektor odniósł się negatywnie do zarzutów zawartych w skardze do niego skierowanej. Czy mógł postąpić inaczej, skoro – jak wieść korytarzowa niesie – osobiście dokonuje doboru pacjentów do tego rodzaje zabiegów.
• Wiosną 2013 roku kombatant dochodził odszkodowania za doznaną szkodę. Ubezpieczyciel zażądał wypełnienia stosownego formularza, przy czym zobowiązał ubezpieczonego, aby jeden z za-łączników wypełnił i poświadczył neurolog, który udzielał poszkodowanemu pomocy lekarskiej. Lekarz, poirytowany charakterem czynności, odmówił spełnienia prośby, odsyłając kombatanta w tej sprawie do administracji przechodni. Uległ dopiero po interwencji kierowniczki przychodni.
• Kombatant miał przejść badanie kardiologiczne jako podstawę do ewentualnego zakwalifikowania go do operacji chirurgicznej. Wprawdzie wcześniej ustalił termin wizyty u kardiologa, ale chodziło o jej przyspieszenie i dopasowanie do terminu operacji. Gdy jednak przedstawił prośbę lekarzowi, ten zdecydowanie odmówił, dodając złośliwie, by zwrócił się do ministra zdrowia.
Jeżeli chodzi o zabiegi chirurgiczne, to pacjenci w ogóle nie mają żadnych preferencji. Doświadczyłem tego osobiście, gdy składałem w szpitalu skierowanie na operację stawu biodrowego. Załączyłem kserokopię zaświadczenia kombatanckiego, licząc na wyznaczenie krótszego terminu. Faktu tego szpital nie uwzględnił, wyznaczając termin według kolejności zapisów.
Przytoczone fakty świadczą o tym, jak mizernie wygląda, zapisana w ustawie kombatanckiej, szczególna ochrona zdrowia kombatantów. Przykłady zaczerpnąłem z życia. Nie chodziło mi przy tym o wszczęcie jakichkolwiek postępowań wyjaśniających czy wywoływanie emocji. Moim celem było zilustrowanie problemu, który powinien dać do myślenia kompetentnym organom, jak dalece rzeczywistość odbiega od stanu prawnego. W związku z tym należałoby uzmysłowić ośrodkom decyzyjnym, że szczególna ochrona zdrowia kombatantów powinna się odnosić nie tylko do świadczeń z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej, lecz także do usług świadczonych przez lekarzy specjalistów.
Chciałbym, aby nasze prawo było szanowane i konsekwentnie przestrzegane. A może być szanowane i przestrzegane tylko wówczas, gdy jego normy będą oparte na czystych i trwałych podstawach. Wypowiadam się przeciwko tworzeniu martwych przepisów zawierających deklaracje bez pokrycia.
Witold BUGAJNY
www.gwir.p
Dlaczego w Polsce jest bezprawie?

Na tym forum przez wiele miesięcy trwała walka o przyzwoitość, ludzie szukali sprawiedliwości, łudząc się, ze w końcu sprawiedliwość musi zwyciężyć. Niestety nie w tym kraju i nie w tym czasie. Władza pokazała swoje prawdziwe oblicze, rządzący przez cały czas zmagań rezerwistów ze spokojem obserwowali sadowe przepychanki, doskonale wiedząc, że zależny od władzy rząd nie zrobi nic przeciwko władzy. Naiwnili sadzili, że w Europie znajda sprawiedliwość, a okazało się, ze to jest to samo towarzystwo, to jest ta sama sitwa.
Poniżej autor przestawia spojrzenie na przyczyny. Niestety trzeba się zgodzić i wiedzieć, ze w tym kraju i przy tej władzy nie ma sprawiedliwości.

Nie jest to odkrywcze, ale na Boga nie głosujcie na nich.

[/b[b]]Sędziowie i Sądy – klucz do normalności!
Chyba nawet nie zdajemy sobie sprawy jak ważna dla społeczeństwa i ładu społecznego, jak fundamentalna dla istnienia zdrowego i normalnego państwa prawa jest kwestia tego, kto i na jakich zasadach może nas sądzić – czyli komu de facto dajemy władzę rozstrzygania wszelkich sporów i ustalania obowiązujących praw.

.http://3obieg.pl/sedziowie-i-sady-klucz-do-normalnosci

Dziś o fundamencie państwa – czyli Sądownictwie…
Zapraszam:
.
PS. Link do wywiadu, który przeprowadził ze mną portal wGospodarce.pl:http://wgospodarce.pl/informacje/12802-konrad-daniel-podziemnatv-popieram-tylko-jeden-cel-zjednoczenie-sie-polskiego-spoleczenstwa-w-celu-odsuniecia-pookraglostolowej-patologicznej-wladzy-od-wplywu-na-nasze-zycie
Wyciszając się od obrzydliwej i nachalnej propagandy, sięgnijmy po poniższy tekst. Dziś jak wiemy mamy ustrój prawie dyktatorski, bowiem jeden człowiek -TUSK – decyduje o wszystkich zasadniczych sprawach w naszym otoczeniu, no może z wyjątkiem fizycznego unicestwiania. Przestaliśmy być czymś , co nazywa się państwo, bowiem wszystkie jego atrybuty i ich funkcjonowanie zależy od jednego człowieka. Sposób wyborów, przestrzeganie norm demokratycznych, skupienie w jednym ręku całej władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej nie może bowiem być uznawane, jako przejaw demokracji.A do tego tzw. Czwarta władza na kolanach spełnia wszelkie zachcianki tego gościa i ukrywa jego ciemne strony.
Dlatego z uznaniem witam sen o dyktaturze, bowiem takiego nam trzeba dyktatora. My zaś mamy satrapę partyjnego i europejskiego domokrążcę.
Zresztą przeczytajcie Państwo sami:
SEN O DYKTATURZE
Miałem sen („ — I have a dream...”). Straszny sen, typowy „ nocny koszmar” („ nightmare”). W owym śnie byłem dyktatorem— władałem V Rzecząpospolitą despotycznie. Przez co działy się nad Wisłą rzeczy okropne. Kara śmierci została przywrócona (za bezspornie udowodnione morderstwo wielokrotne, oraz za zbrodnie o bestialskim charakterze), i już samo to wystarczyło, by Bruksela usunęła Polskę z Unii Europejskiej. A przecież na tym nie kończył się rejestr totalitarnych dekretów satrapy Łysiaka. Zakazane zostało jawne demonstrowanie i reklamowanie gejostwa (bez penalizacji samego homoseksualizmu, lecz z surowym karaniem jego propagowa¬nia). Pedofilia kosztowała sprawców wie¬le lat odsiadki, a recydywa oznaczała dodat¬kowo przymusową kastrację. Majątki dzie¬lone były rozwodowo „fifty-fifty” tylko gdy wina małżonków w rozbiciu małżeństwa okazywała się równa lub gdy nie można by¬ło ustalić sądownie proporcji winy; w przy¬padku ustalenia tych proporcji majątek dzie¬lono adekwatnie. Wszelka biurokracja (od administracyjnej do fiskalnej) ponosiła per¬sonalnie kamą odpowiedzialność za decyz¬je, które skrzywdziły obywatela (zniszczy¬ły mu firmę, zubożyły w nieuzasadniony sposób, itp.). Kary za korupcję były bardzo dotkliwe i objęte progresją kodeksową: im bardziej znaczący łapownik, tym surowszy wymiar kary. Udział w „przestępczości zor¬ganizowanej” skutkował, obok kraty, bez¬względną konfiskatą mienia, a siadanie za kierownicą ze „wskazaniem” powyżej 1 pro¬mila — bezwzględną konfiskatą pojazdu i dożywotnim odebraniem prawa jazdy. Na¬tomiast wobec aborcji, czyli mordowania istot poczętych, stosowane było odwróco¬ne antyprostytucyjne prawo, które panuje u Szwedów (Szwedzi karzą tylko klientów prostytutek): bezkarność klienteli lekarza lub innego pokątnego skrobacza, a surowa kara dla osoby dokonującej „zabiegu”.
Co gorsza — w tej Łysiakowej despotii mocno byli brani za twarz także ludzie nie- dokonujący cięższych lub lżejszych przes¬tępstw kryminalnych, a tylko grzeszący wy-kroczeniami (tłuczenie szyb, paskudzenie elewacji, rzucanie opakowań batonów i pu¬dełek po papierosach na chodnik, etc.) bądź uprawiający „stalking” (nękanie), zakłócający ciszę nocną czy zostawiający odchody swych czworonogów wokół trasy spacerów. Wszystko to było karane bez miłosierdzia, wedle starej reguły kabaretowej Janka Kobuszewskiego (jesteśmy na „ ty”): „Hamstwu należy się przeciwstawiać siłom i god¬nościom łosobistom!". A propos godności osobistej podwładnych tyrania Łysiaka wno¬siła jednak nie tylko restrykcje oraz repres¬je, lecz również abolicje, na przykład zwal¬niając kierowców od obowiązku zapinania pasów, wedle zdroworozsądkowej reguły, że jeśli niezapięcie pasa mogłoby zrobić krzy¬wdę komukolwiek z zewnątrz (chociażby gołębiowi), to zapinanie pasa winno być psim obowiązkiem, ale gdy niezapięcie mo¬że przynieść szkodę tylko kierowcy — ma on prawo decyzji, wolną wolę zapinania lub niezapinania, a władzy wara leźć buciora¬mi w jego pościel, w jego prywatność. Co chyba bardzo ucieszy pana Janusza Mikke, neoendeckiego przeciwnika zapinania sa¬mochodowych pasów, lecz mniej ucieszy go fakt, że za takie procarskie brednie hi¬storyczne, jakie on ciągle głosi, caudillo Ły¬siak kazałby go zapiąć w pasy kaftana.
Tak doszliśmy do kwestii politycznych, ideologicznych, historiograficznych i eko-nomicznych ustroju Łysiakowego. Śniło mi się, że pod moim butem kwitła swobodnie wszelaka (prócz kryminalnej) gospodarcza przedsiębiorczość, a także wszelakie par- tyjniactwo — prawicowe, lewicowe i cent¬rowe — jednak z wykluczeniem ugrupo¬wań powołujących się na ideologię ludobój¬czą i rasistowską, ergo: zakazany był neo- nazizm, neokomunizm, wojujący neosyjo-

I HAVE A DREAM...
nizm, alkaidowy neoislamizm, itp. Swas¬tyka, sieip/młot, gwiazda, kałachowy pół¬księżyc — won! „Zamawianie pięciu piw ” gestem „ — Heil, Hitler!” bądź „ — Sieg, heil! ” kosztowało pójście do paki. Śpiewa¬nie „Międzynarodówki” czy „Bandiera rossa” — takoż. Tęczowe flagi lub kwietne instalacje, proszę bardzo, ale we własnym wychodku, a nie na ulicy. Wszystkie bol¬szewickie patronaty szkół tudzież nazwy ulic — na śmietnik; wszystkie pomniki wyzwolicieli-gwałcicieli—na złom. No i nie¬miecka mniejszość w mojej Polsce miała takie same prawa jak polska mniejszość w Merkelrzeszy, czyli żadne, zero! Natomiast duże prawa otrzymała mniejszość rodziców: rodzice posiadający więcej niż dwójkę dzie¬ci, i rodzice dzieci upośledzonych/niepeł¬nosprawnych, byli całkowicie zwolnieni od płacenia podatku dochodowego i w razie ko¬nieczności solidnie finansowo wspomagani.
Śniłem również, że pod moją dyktaturą wyrządzone zostały ogromne szkody nie tyl¬ko ulicom, monumentom, flagom, psim od¬chodom i dewiantom, ale też szkolnictwu, które zostało przeze mnie cofnięte do epo¬ki ciemnoty łupanej narodowej i zacofania społecznego, plasując Rzeczpospolitą w rzę¬dzie krajów piątego świata. Znowu trzeba było czytać Reya, Mickiewicza, Sienkiewi¬cza, Słowackiego, Kochanowskiego, Prusa, których wyjęto z lamusa, by młodzież mu¬siała psuć sobie wzrok ślepieniem na teks¬ty dłuższe od esemesa. Znowu trzeba było pamiętać datę chrztu Polski, datę bitwy pod Grunwaldem i datę śmierci Marszałka Pił¬sudskiego, tak jakby nie wystarczyła data śmierci Jacka Kuronia albo Bronisława Ge¬remka. Prelekcje o ewidentnej wyższości homosatyryka Gombrowicza nad heterosatyrykiem Fredro nie zostały uwzględnione w programach lekcyjnych nawet wyższych szkół śmieciowych wypuszczających gros absolwentów. Fizykę genderową usunięto, aby przywrócić fizykę kwantową, chemia erotyczna musiała ustąpić chemii organicz¬nej, patologia — biologii, trendografia — geografii, dopalacze:— słonym paluszkom, a maluchom przestano wtykać do rąk pre¬zerwatywy dla naciągania na marchewkę lub banan. Na gęby humanitarnych humanis¬tów, którzy za swoją dochodową profesję uznali wmawianie polskiej młodzieży, że jej matki i ojcowie za swą preferowaną profes¬ję uznawali mordowanie Żydów (w komo¬rach i stodołach) — nałożyłem gips spec-jalnym antydefamacyjnym dekretem.
Bezwzględny terror zaprowadziłem rów¬nież w sferze budownictwa (architektury, urbanistyki itp.). Zabroniłem mianowicie: budowania kilometrów plastikowych para¬wanów wzdłuż lasów, łąk i pól; wznosze¬nia apartamentowców na miejscu parków krajobrazowych; wyburzania zabytków pod megacentra handlowe; mnożenia megastadionów, na których trzeba dopłacać kilka milionów za koncert Madonny; kładzenia autostrad, których nawierzchnię trzeba zry¬wać i remontować tydzień po oddaniu do użytku; wznoszenia meczetów, póki w kra¬jach muzułmańskich nie zostanie zniesio¬ny zakaz budowania kościołów. Z tą ostat¬nią kwestią wiązało się też zakazanie prak¬tykowania w Polsce islamu, dopóki w kra¬jach islamskich chrześcijanie będą krwawo prześladowani przez władze i masowo mor¬dowani przez motłoch (całkowicie bezkar¬nie) za wyznawanie wiary Chrystusowej. Nazwałem ten dyktat „prawem równowa¬gi ” vel „ sprawiedliwością symetryczną”.
Obudził mnie wstrząs Jakiego doznałem, gdy mi się przyśniło, że straż miejska wle¬piła mi mandat za parkowanie pod pałacem dyktatora. Bezzwłocznie więc nakryłem się kołdrą i zapadłem ponownie w sen, aby zro¬bić porządek ze strażą: nakazałem im sprzą¬tać parki, dyscyplinować meneli, ścigać zło¬dziei, monitorować kieszonkowców, a nie prześladować kierowców li tylko, czym zaj¬mowali się dotychczas wyłącznie. Wtedy oni sklamrowali mi koła limuzyny służbo¬wej, i przez to spadłem z łóżka, budząc się na twardym. Jak my wszyscy. A będzie jesz¬cze gorzej w „nowym wspaniałym świecie” tych demokratów.
Waldemar Łysiak
Ostatnio miałem okazję kolejny raz obejrzeć uroczystość święta jednostki wojskowej, w której trwa jeszcze tradycja zapraszania rezerwistów z tej okazji, by przywitać ich w przygotowanym przemówieniu, zaprezentować długi ceremoniał wręczania dyplomów, odznak i zdjęć na tle sztandaru.
Pozostawiam uroczystość bez dłuższego komentarza, bowiem gościowi, to nawet nie wypada zbytnio odsłaniać prawdziwy obraz obecnej rzeczywistości. Moją uwagę skupiła osobą posła, który nie pomija takich okazji, by przypomnieć żołnierzom i ich rodzinom, że u nich bywa i głosi przemówienia. Całe szczęście, że asystent miał nad nami litość i wystąpienie było krótkie, a z treści zapamiętałem tylko życzenia dobrego zdrowia.

Tak się złożyło, że po zakończeniu części oficjalnej był bufet na stojąco i moja skromna osoba znalazła się w pobliżu przedstawiciela naszego parlamentu. Na samym początku usłyszałem, że posłowie są bardzo zainteresowani sytuacją sił zbrojnych oraz sytuacją naszych rezerwistów i kombatantów. Zostałem więc nadepnięty na obolały odcisk. Gdy pan poseł zakończył swoją tyradę na temat wielkich wysiłków, a zwłaszcza, gdy rozwodził się nad waloryzacją emerytur, nie wytrzymałem i zrobiłem mu krótki kurs o kłamstwach czołowych notabli polskiego parlamentaryzmu w stosunku do żołnierzy rezerwy.

Trudno mi uwierzyć, by mój rozmówca cokolwiek z tego zapamiętał, a raczej jestem przekonany, że dalej będzie bredził o tym, że nie mamy pieniędzy i emeryci muszą zrozumieć, że trzeba oszczędzać. Kolejny raz potwierdziłem sobie ten bolesny fakt, że nasi następcy nie zawracają posłom głowy tymi problemami, bowiem ich głupota i niewiedza przekracza to wszystko, co mieści się w zwyczajowych ustawach. Załatwiają swoje sprawy, powiedzą kilka bzdur na placu koszarowym, wręcza dyplom i po kawie i ciastku wracają do domu w przekonaniu, że zdobyli kolejne głosy na wybory.
Jednak, niezależnie od mojej oceny całej uroczystości, możliwość nazwania po imieniu//słuchaczy z boku było też kilku / sprawców manipulacji przy emeryturach wojskowych i ciągłego szkodzenia wojsku wynagrodziło mój niedosyt. Tak więc trzeba bywać na takich uroczystościach i władzy przypominać o ich szkodliwej działalności.

W czasach PRL prawda o ludobójstwie, którego w latach 1939 – 1947 dokonali nacjonaliści ukraińscy z UPA i SS Galizien, była zakazana, gdyż Ukraina była wówczas częścią składową ZSRR.
Dziś w stolicy wielkie milczenie. Główna informacja to poszkodowany Boni, obrona rządu Tuska oraz Metallica w Warszawie. Koncert 11 lipca na Stadionie Narodowym.
Jednak wbrew niechęci decydentów patriotyczna warszawa uczciła pamięć pomordowanych na Kresach.
W uroczystościach udział wzięli żołnierze rezerwy WP.
Oto wystąpienie Admirała Marka Toczka, a poniżej Apel Poległych.

- KOMBATANCI I WETERANI WALK O NIEPODLEGŁOŚĆ II RP!
- KRESOWIANIE I POTOMKOWIE KRESOWIAN!
- ŻOŁNIERZE WOJSKA POLSKIEGO!
- MIESZKAŃCY WARSZAWY!
- RODACY!

Chociaż rok temu Sejm RP nie zgodził się na nazwanie ludobójstwa – ludobójstwem, nie zgodził się na ustanowienie 11 lipca „DNIEM PAMIĘCI MĘCZEŃSTWA KRESOWIAN”, my w odruchu solidarności i patriotyzmu stajemy dziś do apelu pod tablicą upamiętniającą „OFIARY LUDOBÓJSTWA DOKONANEGO NA KRESACH WSCHODNICH II RP …”.
Chcemy uczcić męczeństwo Polaków na Kresach Wschodnich II RP, oddać hołd pomordowanym oraz zaprotestować przeciwko tej najokrutniejszej w dziejach nowożytnej Europy, do dzisiaj nie osądzonej, zbrodni na ludności cywilnej.
Martyrologia ludności polskiej na Kresach Wschodnich II RP rozpoczęła się we wrześniu 1939 r. po wycofaniu się jednostek WP. Już wówczas ukraińscy nacjonaliści z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii rozpoczęli swoje pierwsze bandyckie akcje mordowania polskich rodzin.
Po wkroczeniu sowietów rozpoczął się terror NKWD - fizyczna likwidacja Polaków w więzieniach i kazamatach oraz deportacja całych polskich rodzin do niewolniczej pracy w łagrach Syberii, Kazachstanu i innych podobnych miejsc na nieludzkiej ziemi.
Od końca czerwca 1941 r., w okresie „bezkrólewia” ponownie aktywizuje swą zbrodniczą działalność formacja OUN-UPA. Ofiarami ich barbarzyństwa obok Polaków, mieszkańców małych miejscowości i wsi, stają się także obywatele polscy innych narodowości.
Wejście Niemców stworzyło nacjonalistom ukraińskim warunki do formowania i uzbrojenia, wyspecjalizowanych w mordowaniu ludności cywilnej, niemiecko-ukraińskich batalionów „NACHTIGAL” i „ROLAND”, podporządkowanych Abwerze. Podobne działania miały miejsce na Litwie, gdzie sformowano niemiecko-litewski Oddział Egzekucyjny, składający się głównie z nacjonalistów litewskich, odpowiedzialnych za zbrodnie w Ponarach na Wileńszczyźnie.
Lata 1941- 44 to eskalacja zbrodni poprzez tworzenie kolejnych ukraińskich formacji zbrojnych – 14 Dywizji Waffen SS „Galizien”, pułków Policji SS, oddziałów Ukraińskiej Policji Pomocniczej, Służby Bezpeky OUN-UPA i innych. Krwią setek tys. niewinnych ludzi, okrutnie pomordowanych, spływają ziemie: lwowska, wołyńska, stanisławowska, tarnopolska i wschodnia małopolska.
Po tragicznej dla Polaków decyzji w Jałcie i zajęciu Kresów Wschodnich II RP przez Armię Czerwoną, do akcji represyjnych ponownie przystępuje NKWD.
Skala zbrodni na Kresach II RP poraża. Według udokumentowanych danych, w wyniku popełnionych w latach 1939 – 1947 zbrodni przez okupantów, a także ich ukraińskich i litewskich kolaborantów, niedoścignionych w okrucieństwie bandytów, życie straciło ok. 600-700 tys. obywateli II RP, w tym ok. 250 tys. Polaków, kilkaset tys. Żydów oraz kilkadziesiąt tys. obywateli innych narodowości: Ukraińców, Ormian, Rosjan, Czechów, Białorusinów, Cyganów i innych.
Jako Polacy jesteśmy chyba jedynym narodem na świecie, który na swojej ziemi, w swojej Ojczyźnie, w wyniku zdradzieckiej agresji sąsiadów i ich zbrodni ludobójstwa, stracił w bestialski sposób tylu synów i tyle córek, i do dnia dzisiejszego jego polityczne elity nie doprowadziły do osądzenia i ukarania zbrodniarzy.
Nie uczyniono, jak dotąd, także zbyt wiele dla godnego uwiecznienia pamięci o męczeństwie Rodaków na Kresach Wschodnich II RP.
Koszmar Polaków na Kresach trwa do dnia dzisiejszego. Rozpad ZSRR niczego nie zmienił. Nie dość, że nie osądzono zbrodniarzy, to dano przyzwolenie na ich gloryfikację. Proces pauperyzacji Polaków, jako obywateli Ukrainy i Litwy trwa nieprzerwanie, a III RP odwróciła się od nich plecami.
Pozwolono na reaktywację i aktywizację działalności nowych formacji szczycących się dzisiaj tradycjami Bandery i OUN-UPA.
A przecież w świetle prawa międzynarodowego OUN – UPA i wszystkie inne formacje zbrojne Ukrainy z czasów II wojny światowej to organizacje przestępcze, to kolaboranci
III Rzeszy, to mordercy ludności cywilnej. Ich przywódcy z Banderą, na czele – to organizatorzy ludobójstwa Polaków, Żydów, Ukraińców, Ormian, Rosjan, Czechów, Białorusinów i innych narodowości. Skalę tej niewyobrażalnej zbrodni ograniczyła tylko skromność środków jaka była w ich dyspozycji, bo determinacji do mordowania im nie brakowało.
Po latach pozornej ciszy, na Ukrainie, głównie w Zachodniej Ukrainie i o zgrozo w południowo – wschodniej Polsce, widać wyraźnie jak odradza się skrajny nacjonalizm ukraiński. Patronami tej reaktywacji są Bandera, Mylnik i Szuchewycz.
Coraz częściej organizuje się marsze pogrobowców OUN - UPA. Coraz częściej słyszymy złowieszcze okrzyki „Galizja – dywizja bohaterów”, „Mylnyk – Bandera - Szuchewycz – bohaterowie Ukrainy”, „Smert Lachom – sława Ukrainie”, „Lachy za San” …

W kolejnych miejscowościach odsłania się pomniki Bandery, coraz wyraźniej słyszymy w publicznych wystąpieniach liderów zgłaszane roszczenia terytorialne pod adresem Polski, różne pogróżki … Komu i czemu ma to służyć?
Dotąd żaden z przywódców politycznych III RP nie potępił tych praktyk, nie protestowano też gdy niedawno prezydent Ukrainy Juszczenko swą decyzją uznał Stepana Banderę i Romana Szuchewycza za bohaterów narodowych Ukrainy.
Chichotem historii można nazwać późniejszy akt uhonorowania gloryfikatora zbrodniarzy Polaków - Juszczenkę tytułem doktora h.c. Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie.
To są owoce polskiej polityki wschodniej prowadzonej przez ostatnie lata przez kolejne rządy III RP. Polscy politycy nie mają oporów moralnych na Majdanie, gdy podskakują na tle łopoczących flag banderowskich, w otoczeniu liderów takich organizacji jak SWOBODA, PRAWY SEKTOR i BATKIWSZCZYZNA. Nie zawahali się przed wspólnie wykrzykiwanym, tak złowieszczym dla Kresowian haśle: „SŁAWA UKRAINIE…”.
Takim zachowaniem dali dowód braku swojej politycznej roztropności, żeby nie powiedzieć - braku patriotyzmu i wręcz głupoty. Komu służycie? Gdzie wasze zobowiązanie wobec Narodu Polskiego, wobec Polski… wyrażone chociażby w słowach ślubowania?

Hitler i Stalin byli zbrodniarzami, i za takich uważa ich dzisiaj cały cywilizowany świat, podobnie oceniono Gestapo i NKWD. Faszyzm był tragedią, rodził niewyobrażalną patologię i rozprzestrzeniał zło. Niemcy po latach uporali się jakoś ze swą przeszłością.
A na Ukrainie?
Czy ocena historii jaką prezentują dzisiaj przywódcy ukraińscy wywodzący się z takich organizacji jak PRAWY SEKTOR, SWOBODA, BATKIWSZCZYNA i innych im podobnych, może być przez Polaków akceptowana? To pytanie retoryczne.
To nie są partnerzy do budowania jakiegokolwiek sojuszy i długotrwałej współpracy gospodarczej z Polską? Oni pokazują, że mają inne, obce naszym interesy.

Historia każdego narodu, w całej swej rozciągłości, ma swoje niepodważalne znaczenie. To nie jest coś tam, co było i już się nie liczy. Tamte tragiczne wydarzenia nadal ciążą w naszej świadomości i będą ciążyć nadal. Ich nie da się ot tak przemilczeć czy wymazać z pamięci, nie tylko w Polsce, ale także tam na Ukrainie i na Litwie, tam gdzie popełniono te zbrodnie.

Domagamy się sprawiedliwości. W Polsce nikt nie obwinia o ludobójstwo całego narodu ukraińskiego i litewskiego. My Polacy obwiniamy bezpośrednich organizatorów i sprawców zbrodni, stanowiących mały margines swych narodów. Sprawcy kaźni niech nie zasłaniają się interesami swoich narodów, walką o niepodległość, bo oni nie walczyli z żadnymi formacjami militarnymi, oni mordowali ludność cywilną. Na to nie mieli przyzwolenia od swych narodów, działali samowolnie w imię swojej zbrodniczej ideologii, mordując także swych braci. I takimi pozostaną w naszej pamięci.
Dalsze przyzwolenie na kontynuację tej nacjonalistycznej doktryny to droga do dalszych kłopotów, tak dla nas jak i dla Ukraińców i Litwinów. Historia dała już tego przykłady. My Polacy nie tego chcemy.

Prawda o tamtych czasach jest dzisiaj już dobrze znana. Dzięki wręcz benedyktyńskiej dociekliwości i naukowej konsekwencji Polaków i Ukraińców, udało się zebrać i uporządkować materiały - świadectwa tamtych tragicznych dni.
Szczególną rolę w udokumentowaniu wydarzeń i popełnionych zbrodni na Kresach Wschodnich II RP w latach 1939 – 1947 miały opracowania naukowe dr. hab. Wiktora POLISZCZUKA i prof. Witalija MASŁOWSKIEGO, ze strony ukraińskiej oraz prof. Edwarda PRUSA, dr. Romana KORMANA, dr Lucyny Kulińskiej oraz Władysława i Ewy Siemaszko z Polski.
Domagamy się upublicznienia tej wiedzy, nie tylko w Polsce, ale także na Ukrainie i Litwie oraz innych państwach Europy i Ameryki.
Nie do przecenienia jest osobiste zaangażowanie w szeroko rozumianej działalności na rzecz Kresowian ks. Tadeusza Isakowicza–Zaleskiego oraz płk. Jana Niewińskiego, ostatniego żyjącego komendanta samoobrony. Dziękuję wszystkim społecznikom, którzy przyczynili się do zorganizowania tu w Warszawie dzisiejszych uroczystości, a szczególnie pani Beacie Kaczkowskiej, panu dr. Tadeuszowi Samborskiemu z Ogólnopolskiego Społecznego Komitetu Organizacyjnego 70 Rocznicy Ludobójstwa w Małopolsce Wschodniej II RP.
Dzisiaj, w 70 rocznicę zbrodni ludobójstwa w Małopolsce Wschodniej pamiętamy o krwawej niedzieli na Wołyniu, pamiętamy o zbrodniach dokonanych na ziemi lwowskiej, w tym o rzezi w samym mieście Lwowie, pamiętamy o zbrodni w Ponarach na Wileńszczyźnie, na ziemi stanisławowskiej, tarnopolskiej, pamiętamy o Polakach deportowanych do sowieckich łagrów.

Dzisiaj czcimy pamięć wszystkich pomordowanych Polaków na Kresach Wschodnich II RP.

APEL PAMIĘCI. „Nie o zemstę lecz o pamięć wołają ofiary”

- Wzywam do apelu mieszkańców Kresów Wschodnich II RP.
Do Was wołam, Siostry i Bracia, pomordowani przez siepaczy zbrojnych ukraińskich formacji z: Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, Ukraińskiej Powstańczej Armii, Służby Bezpky OUN, Ukraińskiego Legionu Suszki, Samoobronnych Oddziałów Kuszczowych oraz niemieckich kolaborantów - Ukraińców na żołdzie Hitlera, podporządkowanych Abwerze i Gestapo z: ukraińskiej 14 Dywizji Waffen SS „Galizien”, ukraińskich pułków policji SS, oddziałów ukraińskiej Policji Pomocniczej, ukraińskich batalionów „Nachtigal” i „Roland” oraz litewskiego oddziału egzekucyjnego - Sonderkommando, przydzielonego do Gestapo.

STAŃCIE DO APELU ! (zginęli śmiercią męczeńską, - werble -)

- Wzywam do apelu mieszkańców Małopolski Wschodniej II RP.
Do Was wołam, kobiety, dzieci, starcy, społecznicy oddani działalności na rzecz ludności ukraińskiej, których ludzie zaślepieni szowinizmem uznali za zagrożenie dla wolnej Ukrainy i bestialsko zamordowali w ich domach rodzinnych, w czasie zgromadzeń na Mszy świętej w kościołach, podczas wykonywania swoich codziennych obowiązków.
Wzywam, niech staną pośród nas bestialsko pomordowani mieszkańcy z: BARYSZY, BIAŁYCH, BOHORODYCZYNA, BEDNAROWA, CHODACZKOWA, HANACZOWA, HUCISKA, HUTY PIENIACKIEJ, KOROŚCIATYNA, KRECHOWIC, KUT, LUBIENIA, LUDWIKÓWKI, MOOSBERGA, PALIKROWÓW, PODKAMIENIA, STAŃKOWA, STEFANÓWKA, WOLI WYSOCKIEJ, oraz setek innych miejscowości z województwa lwowskiego, tarnopolskiego, stanisławowskiego i lubelskiego.

STAŃCIE DO APELU! (zginęli śmiercią męczeńską, - werble -)

- Wzywam do apelu mieszkańców WOŁYNIA II RP.
Do Was wołam, Siostry i Bracia, którym życie przerwały ciosy drągów, noży i siekier,
ogień palonych domostw oraz kule karabinów ukraińskich nacjonalistów.
Wzywam, niech staną pośród nas zamordowani mieszkańcy: BRZEZINY, BUD OSSOWSKICH, CHRYNOWA, CZMYKOSU, GAJU, GŁĘBOCZYCY, GRABINY, GUROWA, HURBÓW, HUTY STEPAŃSKIEJ, JANOWEJ DOLINY, KĄTÓW, KOŁODNA, LEONÓWKI, LIPNIK, MAJDAŃSKIEJ HUTY, MARII WOLI, MIELNICY, ORZESZYNA, OSTRÓWKA, PAROŚLI, PENDYK, PORYCKA, PRZEBRAŻA, RUDNI, SĄDOWEJ, SOKOŁÓWKI, STANISŁAWOWA, TERESINA, WIŚNIOWCA, WŁADYSŁAWÓWKI, WOLI OSTROWIECKIEJ, WYGRANKI, ZAGAI oraz setek innych miejscowości województwa wołyńskiego.

STAŃCIE DO APELU! (zginęli śmiercią męczeńską, - werble -)

- Wzywam do apelu mieszkańców Lwowa i ziemi lwowskiej II RP,
Do was wołam, Siostry i Bracia, bestialsko kaleczonych i mordowanych w więzieniach i kazamatach NKWD, brutalnie wysiedlonych i deportowanych do niewolniczej pracy w łagrach Syberii i innych podobnych miejscach na nieludzkiej ziemi.
Was wołam Rodacy, mordowani przez oprawców z batalionu Nachtigal na wzgórzach Wuleckich, gdzie zgładzono kwiat polskiej inteligencji, z trzykrotnym premierem II RP Kazimierzem Bartlem, profesorami uczelni lwowskich i twórcami kultury i sztuki.
Wzywam, okrutnie katowanych w lwowskich Brygidkach, więzieniach przy ulicy Łęckiego, Zamartynowskiej i innych miejscach okrutnych kaźni.
Wzywam brutalnie wysiedlonych ze swych domostw, zesłanych na poniewierkę i zatracenie, pomordowanych przez pospolitych bandytów.

STAŃCIE DO APELU! (zginęli śmiercią męczeńską, - werble -)

- Wzywam do apelu mieszkańców Ziemi Wileńskiej II RP.
Do was wołam, Siostry i Bracia, uczniowie wileńskich gimnazjów, kwiecie inteligencji polskiej z Uniwersytetu Stefana Batorego, twórcy kultury i nauki polskiej, żołnierze Armii Krajowej, którym
litewscy zwyrodnialcy zadawali śmierć przez upodlenie, tyranię okaleczania i okrucieństwa.

STAŃCIE DO APELU! ! (zginęli śmiercią męczeńską, - werble -)

- Wzywam do apelu Was, Polskie Matki – własnym ciałem chroniące dzieci, ojców, siostry i braci – dzieci Polskich Kresów, przez lata wymazywanych z narodowej pamięci.
Wzywam Was, księża katoliccy, mordowani nawet w trakcie odprawiania Mszy świętej, siostry zakonne i duchowni innych wyznań, wobec których stosowano szczególnie wymyślne tortury.

STAŃCIE DO APELU ! (zginęli śmiercią męczeńską, - werble -)

- Wzywam ofiary małżonków z mieszanych małżeństw polsko – ukraińskich, zmuszanych pod groźbą męczeńskiej śmierci do skrajnego bestialstwa - zabijania swych polskich krewnych.
Wzywam tych mężnych i prawych Ukraińców, którzy odmówili udziału w zbrodni, którzy udzielali pomocy i schronienia Polakom, którzy stając w obronie swych rodzin, za swą szlachetność zapłacili życiem.

STAŃCIE DO APELU ! ( zginęli śmiercią męczeńską, - werble -)

- Wzywam członków POLSKICH ODDZIAŁÓW SAMOOBRONY, żołnierzy AK i BCH oraz innych zbrojnych formacji podziemia, żołnierzy Wojska Polskiego, którzy stanęli do walki w obronie polskiej ludności na Kresach Wschodnich i oddali swe życie.

STAŃCIE DO APELU ! (chwała bohaterom, - werble 3x -)

"Władze Trzeciej RP, i to różnych opcji politycznych, zbudowały swoją politykę wschodnią w oparciu o zapomnienie o owym ludobójstwie" - mówi o stosunku polskich elit politycznych po 1989 do pamięci o ludobójstwie Polaków na Kresach Wschodnich dokonanym przez OUN-UPA podczas II wojny światowej i tuż po niej ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Kapłan zauważa, że zarówno w czasach tzw. Polski Ludowej, jak i w III RP, prawda o ludobójstwie jest przemilczana:
"W czasach PRL prawda o ludobójstwie, którego w latach 1939 – 1947 dokonali nacjonaliści ukraińscy z UPA i SS Galizien, była zakazana, gdyż Ukraina była wówczas częścią składową ZSRR. Pozwalano jedynie, choć w ograniczonym zakresie, mówić i pisać o walkach w Bieszczadach. Po 1989 r. sytuacja znów się powtórzyła, gdyż władze Trzeciej RP, i to różnych opcji politycznych, zbudowały swoją politykę wschodnią w oparciu o zapomnienie o owym ludobójstwie. Głównie dlatego, aby przypodobać się Ukrainie, która w 1991 r. po raz pierwszy jako niepodległe państwo pojawiła się na mapie Europy" - mówi ksiądz.
Kapłan zauważa również, że w tej kwestii miały zbieżne poglądy osoby pozostające na przeciwnych biegunach sceny politycznej:
"Warto jednak zauważyć, że w tej kwestii poglądy czy to Adama Michnika i Jacka Kuronia, czy prezydenta Lecha Kaczyńskiego były wręcz identyczne" - twierdzi ks. Isakowicz-Zaleski. Duchowny dodaje, że politykę tę kontynuują obecne władze wywodzące się z Platformy Obywatelskiej - z prezydentem Komorowskim i ministrem Sikorskim na czele.
Ksiądz krytykukuje ponadto postawę - jak to określa - umizgów do neobanderowców z partii "Swoboda" oraz z "Prawego Sektora", a także surowo ocenia sformułowane w polskiej publicystyce hasło „lepsza Ukraina banderowska niż sowiecka”:
"Mottem tych dziwacznych, żeby nie napisać idiotycznych, działań jest teza sformułowana przez jednego z prawicowych publicystów „lepsza Ukraina banderowska niż sowiecka”. Pełna żenada. Banderyzm jest bowiem tak samo groźny jak komunizm" - uważa duchowny.
Ksiądz Isakowicz-Zaleski podkreśla, że choć nie wierzy w przełom, to jednak dostrzeglane jest, iż "coraz więcej Polaków, zwłaszcza z młodego pokolenia, ma dość dalszego zakłamywania prawdy o ludobójstwie".
O tym, że nie mówi się o kwestii rozliczenia ludobójstwa w kontekście aspiracji Ukrainy do stania się członkiem Unii Europejskiej, ksiądz Isakowicz-Zaleski oskarża polskich polityków - "zwłaszcza tych, którzy wierzą ślepo w tzw. mit Jerzego Giedroycia". Zarazem duchowny uważa, że "trzeba brać przykład z Żydów czy Ormian, którzy od dziesiątków lat, niezależnie od politycznych nacisków Moskwy, Waszyngtonu, Berlina czy Brukseli, walczą o pamięć o ludobójstwie swoich rodaków".
Kapłan uważa, że rozwój ruchu neobanderowskiego może być groźny dla Polaków zamieszkujących tereny współczesnej Ukrainy:
"Kiedyś neobanderowska „Swoboda” była ruchem marginalnym, wspieranym finansowo tak przez Rosję, jak emigracje ukraińską z Kanady i USA. W 2010 r. zdobyła jednak większość w samorządach na Ukrainie Zachodniej. Dwa lata później zdobyła aż 11 procent w parlamencie w Kijowie. W tym roku wprowadziła kilu swoich ministrów do rządu Arsenija Jaceniuka. Nie zaistniała wprawdzie w wyborach prezydenckich, ale wszystko wskazuje na to, że odniesie sukces w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Jest to bardzo groźne dla Polaków na Ukrainie i dla innych mniejszości narodowych w tym kraju" - mówi ksiądz.
wmeritum.pl/Kresy.pl
Jak sędziowie na przekór ministrom kolegę obronili?
Maciej Lisowski gru - 17 - 2014
Poleć ten tekst:
Uwagę mediów i społeczeństwa rozpaliła niedawno „afera madrycka”, która nie tyle okazała się być skandalicznym „wybrykiem” kilku posłów, ile pozwoliła, by światło dzienne ujrzały kolejne niedopuszczalne w państwie prawa praktyki. Praktyki, dzięki którym politycy beztrosko mogli marnotrawić nasze pieniądze. Jednak ta sprawa, to tylko wierzchołek góry lodowej.
Wszyscy wiemy, że – czy tego chcemy, czy nie – są na świecie „równi” i „równiejsi”. W polskiej armii także dzieją się „cuda” i nie jest to dla nikogo żadną tajemnicą. Sprawa aktualnego Wiceprzewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa, o której pisaliśmy pod koniec października w serwisie naszej Fundacji, pokazuje, że są w kraju osoby, które nawet dla władz pozostają nietykalne oraz instytucje, które same – wyjątkowo skutecznie – stawiają się ponad prawem.
Sikorski, Hofman i inni
Nie ma nic specjalnie dziwnego w tym, że politycy odbywają częste podróże – także zagraniczne. To, bez wątpienia, jest integralnym składnikiem zawodu przez nich wykonywanego. Kiedy posłowie PiS Adam Hofman, Mariusz A. Kamiński i Adam Rogacki wybrali się służbowo do Hiszpanii, prawdopodobnie nie wzbudziłoby to niczyich podejrzeń, gdyby nie incydent z udziałem ich żon na pokładzie samolotu. „Nieparlamentarne” zachowanie pań przyczyniło się do ujawnienia jednej z poważniejszych afer ostatnich czasów. Okazało się, że choć politycy mieli brać udział w spotkaniach Rady Europy, to Kamiński pojawił się tam tylko raz (30 października, tylko na chwilę), a pozostali posłowie wprawdzie trzykrotnie, ale za to za każdym razem późnym popołudniem – tylko po to, by złożyć podpis. Przede wszystkim jednak światło dzienne ujrzały zadziwiające fakty dotyczące samej podróży: politycy mieli wybrać się do Madrytu samochodami i pobrali na ten cel stosowne zaliczki na poczet diet. Ale polecieli razem samolotem taniej linii lotniczej, dzięki czemu zaoszczędzili w sumie kilkanaście tysięcy złotych.
Wziąwszy pod uwagę, że te pieniądze pochodzą z budżetu, czyli z płaconych przez nas wszystkich podatków (a więc bezpośrednio z naszych kieszeni), nie trudno się dziwić społecznemu oburzeniu. „Wycieczka” posłów sprawiła, że media i niektórzy bardziej dociekliwi politycy zaczęli dokładniej przyglądać się temu, w jaki sposób funkcjonuje system opłacania służbowych podróży posłów. Odkrycia okazały się wręcz szokujące. Prywatne wyjazdy, niepotrzebne do niczego zagraniczne wycieczki, obecność posłów w kilku miejscach jednocześnie – co wynika z dokumentów, gigantyczne kilometrówki i całe mnóstwo potężnych nadużyć… Pokłosia afery nie milkną i wygląda na to, że jeszcze długo będziemy odkrywać coraz to nowe, skandaliczne wydarzenia.
Sprawa dotknęła nawet Radosława Sikorskiego, byłego Ministra Spraw Zagranicznych i obecnego Marszałka Sejmu, który początkowo dość ostro skrytykował postępowanie bohaterów „afery madryckiej”, a nawet doprowadził do ujawnienia rozliczeń poselskich podróży służbowych. Jeszcze przed wybuchem tego skandalu – na początku roku – do prokuratury wpłynęły trzy zawiadomienia przeciwko Sikorskiemu. Dwa dotyczyły rozliczania przez niego ryczałtów na przejazdy prywatnym samochodem do celów służbowych, jeden – urodzin wyprawionych w należącym do Ministerstwa Obrony Narodowej pałacyku. 31 marca Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście odmówiła wszczęcia śledztwa i sprawa na jakiś czas przycichła. Na fali „madryckiej” temat jednak powrócił na łamy mediów.
15 grudnia Prokurator Generalny Andrzej Seremet poinformował, że „decyzja o odmowie śledztwa w sprawie rozliczeń poselskich Radosława Sikorskiego za tzw. kilometrówkę jest przedwczesna” i należy w tej sprawie podjąć postępowanie. Decyzję Seremeta tego samego dnia przekazano Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.
Jak to wszystko się skończy? Jeszcze nie wiemy, ale – w taki czy inny sposób – Marszałek się „nie wywinie”, o ile oczywiście jego wina zostanie potwierdzona. Biorąc pod uwagę społeczne oburzenie i fakty ujawnione w ramach „afery madryckiej” zgody na takie marnotrawienie publicznych (czyli naszych) pieniędzy być nie może.
Tu jednak potwierdza się „ludowa prawda” przytoczona na początku niniejszego tekstu: że są „równi” i „równiejsi” – tacy, jak Wiceprzewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa.
Sędziego podróże małe i duże
Samochód służbowy z natury rzeczy przeznaczony jest do realizacji zadań służbowych. Swego czasu Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie posiadał dwa takie auta: Opla i Fiata. Dysponował nimi piastujący stanowisko Prezesa tego sądu pułkownik Piotr Raczkowski. Zasady użytkowania pojazdów służbowych są jasne i chociaż wiele firm „po cichu” zgadza się na korzystanie z nich przez pracowników w celach prywatnych, to jeszcze w roku 2000 Ministerstwo Obrony Narodowej wydało decyzję jednoznacznie określającą reguły. Pomijając inne ustalenia, MON kategorycznie nakazał wykorzystywać służbowe auta wyłącznie do służbowych celów.
Prezes Raczkowski jednak Oplem i Fiatem pojeździł sobie całkiem solidnie pomimo określonych przez MON zasad. Jeździł – nie tylko po Stolicy – dużo i w zasadzie dowolnie, bez żadnego skrępowania załatwiając w tym czasie swoje prywatne sprawy. Pod koniec 2008 roku Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu, w ramach postępowania przygotowawczego, skierowała do Wojskowego Sądu Okręgowego – Sądu Dyscyplinarnego w Warszawie wniosek o wydanie zezwolenia na pociągnięcie płk. Raczkowskiego do odpowiedzialności karnej. Zarzucono mu – w związku z opisaną praktyką – osiągnięcie korzyści majątkowej o wartości ponad 51 tysięcy złotych. Proszę zwrócić w tym miejscu uwagę, że „afera madrycka” rozpoczęła się od „zaledwie” kilkunastu tysięcy i to „rozłożonych” na trzy osoby. Tu natomiast chodzi o jednego urzędnika – i to dodatku Prezesa Sądu!
W czerwcu tego samego roku ówczesny Zastępca Prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego – Sądu Dyscyplinarnego odmówił zgody na wszczęcie postępowania przeciwko pułkownikowi Piotrowi Raczkowskiemu. Wprawdzie poznańska Prokuratura Wojskowa złożyła na to zarządzenie zażalenie – zarzucając mu błąd faktyczny w ustaleniach i (aż czterokrotnie) obrazę przepisów postępowania – ale nic to nie dało. Co więcej, Sąd Najwyższy Izba Wojskowa również pozostawił bez rozpoznania równoległy wniosek Prokuratury o wyłączenie sędziów Wojskowego Sądu Okręgowego z udziału w sprawie.
Tak wyglądała ta historia w skrócie. Gdyby skończyła się tak, jak powinna, czyli wydaniem zgody na wszczęcie postępowania przeciwko Prezesowi Sadu (co wcale nie oznacza jeszcze jego winy) nie było by o czym mówić. Ale tak się nie stało. Z perspektywy czasu cała sprawa wydaje się skandalem nawet nie na miarę „afery madryckiej”, lecz znacznie ją przewyższającą.
Kolega jest od tego
Rzecz w tym, że choć od początku sprawy minęło już ponad 6 lat, pułkownikowi Piotrowi Raczkowskiemu włos z głowy nie spadł. Po pierwsze – jest dziś Sędzią Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie. Po drugie – jest Wiceprzewodniczącym Krajowej Rady Sądownictwa. Po trzecie – decyzją Ministra Sprawiedliwości w porozumieniu z Ministrem Obrony Narodowej z dnia 15 maja 2014 roku – został delegowany „do pełnienia obowiązków sędziowskich w Sądzie Okręgowym w Warszawie od dnia 1 czerwca 2014 r. do 31 maja 2016 r., w wymiarze dwóch sesji w miesiącu.”.
Zwróćmy uwagę na kilka faktów. Przede wszystkim pułkownik Raczkowski nie został w żaden pociągnięty do odpowiedzialności za – zdaniem prokuratury – osiągnięcie korzyści majątkowej przekraczającej 51 tysięcy złotych. Nie został, chociaż w tym samym czasie toczyło się analogiczne postępowanie przeciwko Prezesowi Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, płk. S.P., który w efekcie został – m. in. w wyniku zgody Krajowej Rady Sądownictwa – zdymisjonowany. Pułkownik Piotr Raczkowski wyszedł z całej sprawy obronną ręką nie dlatego, że nie udowodniono mu winy (albo, że on sam udowodnił swoją niewinność), lecz dlatego, że – przypomnijmy – ówczesny Zastępca Prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego – Sądu Dyscyplinarnego po prostu nie pozwolił na to, by przeciwko niemu prowadzono jakiekolwiek postępowanie karne, a tym samym nie zgodził się na jego ewentualne ukaranie.
Po drugie – dziś płk. Raczkowski jest sędzią Wojskowego Sądu Okręgowego. Tego samego, którego Wiceprezes uchronił go przed ewentualną karą. Można się spodziewać, że – mówiąc wprost – kolega podał koledze pomocną dłoń.
Po trzecie – wprawdzie w przepisy wymagają, aby w Krajowej Radzie Sądownictwa zasiadał także przedstawiciel „wojskowego odłamu” Temidy, ale dlaczego został nim akurat pułkownik Piotr Raczkowski?
A wreszcie – dlaczego prócz pełnienia funkcji sędziego w sądzie wojskowym oraz piastowania ważnej funkcji w Krajowej Radzie Sądownictwa, został delegowany do sądu powszechnego – Sądu Okręgowego w Warszawie? „Ćwierkają jaskółki”, że pozwoli mu to pobierać wojskową emeryturę i równocześnie także otrzymywać pensję (niemałą przecież w wypadku sędziego) w ramach orzekania w sądzie powszechnym. Takie plotki krążą wśród stołecznego sądownictwa…
Ale to i tak jeszcze nie koniec.
Minister się nie liczy
W grudniu 2008 roku Ministerstwo Sprawiedliwości w osobie Ministra Sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego złożyło do Krajowej Rady Sądownictwa oficjalny wniosek „o wyrażenie opinii w przedmiocie odwołania z zajmowanej funkcji Prezesa Wojskowego Sądu Garnizonowego w Warszawie”. Wniosek podpisał także Minister Obrony Narodowej Bogdan Klich.
Wnioskując z lektury dokumentu (dołączonego do naszego wcześniejszego artykułu na ten temat, zamieszczonego w witrynie internetowej Fundacji LEX NOSTRA), trzeba przyjąć, że obaj ministrowie byli wysoce zadziwieni „nietykalnością” pułkownika Raczkowskiego. Powołując się na szereg obowiązujących przepisów ministrowie jasno stwierdzają, że w tym przypadku „dalsze pełnienie funkcji (przez płk. Raczkowskiego – przyp. red.) z innych powodów nie da się pogodzić z dobrem wymiaru sprawiedliwości”, co jest podstawą do jego odwołania przez Ministra Sprawiedliwości w porozumieniu z Ministrem Obrony Narodowej – tyle tylko, że „po zasięgnięciu opinii Krajowej Rady Sądownictwa”. Opinia Krajowej Rady Sądownictwa była negatywna, a dziś płk. Raczkowski jest tej Rady Wiceprzewodniczącym!
Ministrowie podkreślają również, że w świetle decyzji Krajowej Rady Sądownictwa odnośnie wspomnianego już drugiego sędziego – Prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, płk. S.P. – decyzję Zastępcy Prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego o braku zgody na pociągnięcie płk. Raczkowskiego do odpowiedzialności karnej ich zdaniem „można odczytać jako wyraz nierównego traktowania osób pozostających w zbliżonej sytuacji procesowej i całkowicie bezzasadne przekroczenie kompetencji (przez Zastępcę Prezesa WSO – przyp. red.)”.
Reasumując: pomimo interwencji dwóch ministrów i pomimo zgromadzonego materiału dowodowego wykazującego – zdaniem prokuratury – potężne nadużycie (czy też – mówiąc wprost – przestępstwo w postaci celowego osiągnięcia korzyści majątkowej), sędzia płk. Piotr Raczkowski nie tylko nie został w żaden sposób ukarany, ale wręcz jego kariera nabrała rozpędu!
Kiedy posłowie wyciągnęli z państwowej (czyli naszej) kiesy kilkanaście tysięcy złotych (choć oni sami twierdzą, że są niewinni) i kiedy nawet Marszałek Sejmu musi zmierzyć się z poważnymi zarzutami tej samej natury – wojskowy sędzia może czuć się bezkarny: koledzy pomagają mu uniknąć odpowiedzialności, pomagają awansować i załatwiają cywilne „fuchy”. Chociaż mówimy o znacznej kwocie i chociaż sprawa dotyczy sędziego – przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości, a więc osoby, która nie dość, że orzeka o winie lub niewinności innych (orzeka w Sądzie Okręgowym w Warszawie Wydziale Karnym – Odwoławczym!), to sama tym bardziej powinna być wzorem dla społeczeństwa. I to sędziego wojskowego, którego – z racji przynależności do sił zbrojnych kierujących się, w założeniu przynajmniej, podwyższonymi standardami etycznymi – obowiązują w pewnym sensie podwyższone rygory przyzwoitości.
Wygląda jednak na to, że wojskowe sądy i ich przedstawiciele stawiają się ponad prawem. Jak się okazuje – bardzo skutecznie. I bezkarnie.
Wklejam do wiadomości list kpt. w st. spocz. Leszka Szymanskiego dotyczący naszych spraw.
Informację proszę wykorzystać wg własnej decyzji.
Pozdrawiam – julevin

Informacja – dotyczy załącznika.
SzanowniPaństwo.
W załączeniu przesyłam pismo "Do rąk własnych" Pani Premier. Wersję pisemną wysłałem pocztą. Ponieważ w piśmie zaznaczyłem, że jestem reprezentantem wielotysięcznej rzeszy byłych żołnierzy zawodowych oczekujących na sprawiedliwość w postaci urzeczywistnienia zapisów konstytucyjnych i ustawowych, pismo to przesyłam w formie elektronicznej z powiadomieniem zainteresowanych pozostających w mailowym kontakcie.
Z żołnierskim pozdrowieniem
kpt. w st. spocz. mgr inż. Leszek Szymański

Warszawa, 30 stycznia 2015 r.

Leszek Szymański
ul. Kawy 12 m. 22,
01-496 Warszawa.

Pani Ewa Kopacz
Prezes Rady Ministrów RP
Al. Ujazdowskie 1/3
00-583 Warszawa.
„Do rąk własnych”

Pani Premier
W nawiązaniu do pisma z 24 listopada 2014 r. kierowanego do Dyrektora Wojskowego Biura Emerytalnego w Warszawie oraz przekazanego do Pani wiadomości, w Kancelarii Premiera uzyskałem informację, że nie otrzymam żadnej pisemnej odpowiedzi. Jest to dla mnie, byłego żołnierza zawodowego, nie do przyjęcia. Każdy przełożony poinformowany (choćby pismo było tylko do wiadomości) o bezprawnym działaniu podwładnych obowiązany jest sprawę wyjaśnić, wyciągnąć wnioski i powiadomić zainteresowanego. Moje pismo dotyczyło nieprawidłowości w podległej Pani Premier jednostce organizacyjnej – Ministerstwie Obrony Narodowej, tolerującym bezprawne poczynania podległego mu dyrektora Wojskowego Biura Emerytalnego w Warszawie. Pomijam kwestie uchybień formalnych. Istotnym naruszeniem prawa jest waloryzowanie mojego świadczenia niezgodnie z art. 186 ust. 2 pkt 1 ustawy z 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (DzU 1998 Nr 162, poz. 1118). Przepis ten w opinii prawnej Biura Analiz Sejmowych (pismo sygn. BAS-WAL-1773/14 z 29 sierpnia 2014 r.) określony został jako przepis intertemporalny. Stanowi to potwierdzenie, że dotychczasowe roszczenia byłych żołnierzy zawodowych w sprawie zmiany sposobu waloryzacji były słuszne, a sądy broniące swoich przywilejów poprzez tendencyjne i pozbawione niezawisłości wyroki, się mylą. Bzdurne powoływanie się aparatu państwowego na rzekomą sprawiedliwość społeczną nie może być przykryciem dla naruszania Konstytucji RP, obowiązujących przepisów prawa, podłości urzędników powołanych do dziania na rzecz a nie przeciwko Obywatelom.
Pani Premier.
Kolejne rządy, poczynając od Jerzego Buzka, manipulując przepisami prawa pomiatały byłymi żołnierzami zawodowymi, choć to im zawdzięczano, że granice Państwa Polskiego w czasie „zimnej wojny” były bezpieczniejsze niż dziś. Tylko jest jeden problem…
Pani Premier.
My (występuję tu jako reprezentant wielotysięcznej rzeszy byłych żołnierzy zawodowych) już WIEMY:
• Kto i jak w kwietniu 1999 r. przeprowadzał legislację dla przykrycia bezprawnego wprowadzenia przez dyrektora Departamentu Ekonomicznego MON waloryzacji cenowej świadczeń w miejsce stanowiskowej.
• Jaką rolę odegrał w 1998 r. ówczesny Przewodniczący Sejmowej Komisji Obrony Narodowej, Bronisław Komorowski, który na posiedzeniu wspomnianej komisji zgodnie z relacją zawartą w Biuletynie sejmowym nr 690/III z 16 lipca 1998 r. stwierdził:
„Pragnę przypomnieć, że prawa nabyte razem odbieraliśmy w poprzedniej kadencji, tworząc obecnie obowiązującą ustawę emerytalną. Tego typu stwierdzenia trzeba wygłaszać dość ostrożnie. Wg rządzących prawa nabyte można odbierać kiedy tylko się chce jeśli nie ma się przeciwko sobie grupy prawniczej albo wpływowej grupy politycznej, związkowej itd.” Tak postrzega przestrzeganie Konstytucji obecny Prezydent RP (sic!) traktujący światłych Obywateli jak idiotów, co potwierdza podpisanie przez niego ustawy o waloryzacji kwotowej świadczeń w 2010 r. i później skierowanie jej do spolegliwego władzy wykonawczej Trybunału Konstytucyjnego. Śmieszność to mało powiedziane…
• Jak Premier Buzek (dziś europejski mąż stanu – sic!) złożył propozycję nowelizacji ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych innych ustaw z art. 15 (później art. 16), niezgodnie z Konstytucją cofając prawo do 1.01.1999 r. Ten niekonstytucyjny projekt przeszedł przez wszystkie etapy legislacji (w Sejmie i w Senacie) i w końcu został podpisany przez Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Dziś jego szef Kancelarii, Pan Ryszard Kalisz kandyduje na najwyższe stanowisko (sic!) w Państwie. To kpina!!!
• Jaką rolę odegrał Sąd Najwyższy z takimi sędziami jak Lech Gardocki oraz Teresa Romer, Jerzy Kuźniar, Maria Mańkowska, Zbigniew Myszka, Stefania Szymańska, Maria Tyszel, Barbara Wagner, podejmujących uchwałę III ZP 6/99 w dniu 21 kwietnia 1999 r. z naruszeniem art. 193 Konstytucji RP. Nie sposób nie wspomnieć o bzdurzącej w mediach na temat nadzwyczajnej roli sędziów w społeczeństwie, obecnej I Prezes SN, Pani Małgorzacie Gersdorf.
• Jaką rolę odegrała Pani Irena Lipowicz, Rzecznik Praw Obywatelskich dla obrony interesów na pewno nie Obywateli. Wykorzystanie powołanej przez nią opinii prawnej prof. Bińczyckiej-Majewskiej przejdzie do historii perfidii urzędniczej. O opinię tą pytała w Sejmie poseł Stanisława Prządka w czasie sprawozdania RPO za rok 2013, ale odpowiedź była wymijająca na wzór odpowiedzi udzielanych obecnie przez podległych Pani urzędników.
• Jak na banialuki prof. Teresy Bińczyckiej-Majewskiej reagowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które, podobnie jak jej przełożony, rektor Uniwersytetu Łódzkiego, nie dostrzegało analogicznej sytuacji, jaka miała miejsce w związku kłamstwami prof. Rońdy w sprawie katastrofy smoleńskiej oraz jak tenże resort odmówił weryfikacji zawartych w opinii ww. naukowca treści.
• Jaką opinię, pomijającą najważniejsze i korzystne argumenty dla skarżącej byłej milicjantki , podpisała Pani jako Marszałek Sejmu RP w procesie przed Trybunałem Konstytucyjnym, sygn. akt SK 29/12. Wyrok w tej sprawie z 17 grudnia 2013 r. oczywiście nie mógł być pozytywny, choć naruszenie konstytucyjnych praw skarżącej było ewidentne. Dziś sądy pracy i polityki społecznej, rozpatrujące skargi byłych żołnierzy zawodowych, powołują się na ten wypaczony m.in. przez Pani opinię wyrok, traktując go jako analogię dla ich sytuacji.
• Jaką rolę odegrali urzędnicy obecnie podległych Pani resortów (np. Marek Bucior i Mariusz Kubzdyl z MPiPS, Czesław Mroczek i płk Sławomir Filipczak z MON, dyrektorzy wojskowych biur emerytalnych), którzy na Zapytania Poselskie (nr 3662 z 6 marca 2013 r. posła Ryszarda Kalisza, pismo posła Stefana Niesiołowskiego z 24 kwietnia 2013 r., pismo poseł Stanisławy Prządki z 28 czerwca 2013 r.) i Interpelacje (nr 26499 z 27 maja 2014 r. posła Stanisława Wziątka) odpowiadali z pominięciem istoty problemu lekceważąc reprezentantów Narodu oraz ukazując społeczeństwu stan faktyczny parlamentarnej kontroli nad władzą wykonawczą.
• Jak w porozumieniu ze środowiskiem sędziowskim stworzono zakamuflowany system odstraszania byłych żołnierzy zawodowych od występowania ze słusznymi roszczeniami do sądów, naruszając 36 art. ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym żołnierzy zawodowych oraz ich rodzin z 10 grudnia 1993 r. (DzU 1994 Nr 10, poz. 36).
Pani Premier.
Ma Pani wybór:
• Skończyć z tą farsą, przez którą tysiące byłych żołnierzy zawodowych jest pomiatanych i gnojonych przez podległych Pani urzędników, dyletantów z nadania partyjnego, broniących za wszelką cenę budżetu państwowego kosztem polskich Obywateli
lub
• Trwać w kłamstwie i zapisać się w historii jako osoba tolerująca bezprawie i sprzeniewierzająca się złożonemu ślubowaniu.
Oczekuję, podobnie jak tysiące byłych żołnierzy zawodowych, od Pani Premier zdecydowanej reakcji mającej na celu:
1. Przywrócenie stanowiskowej waloryzacji naszych świadczeń zgodnej z obowiązującym prawem.
2. Zrekompensowanie poniesionych przez nas strat materialnych oraz w razie śmierci świadczeniobiorców przez ich rodziny.
3. Spowodowanie poniesienia konsekwencji przez sprawców przestępstw urzędniczych, którzy realizowali bezprawie wobec naszych świadczeniobiorców, tych sprzed 1999 r.,
a przez to przywrócenie obecnie nieistniejącego autorytetu władzy państwowej.

Z poważaniem
Już nie oficer, ale numer na zielonym kartoniku 1 ….

mgr inż. Leszek Szymański
P.S. Oczekując od Pani Premier odpowiedzi, powyższe przekazuję do wiadomości zainteresowanych byłych żołnierzy zawodowych, pozostających w łączności mailowej w całej Polsce z prośbą o rozpowszechnienie w swoich środowiskach.
1/ Takie wydano legitymacje byłym żołnierzom zawodowym: bez zdjęcia i stopnia, ale z numerem. Odczucie? Kolejny raz zdegradowano nasze dokonania w służbie dla Ojczyzny usiłując w ramach rzekomej, medialnie rozpowszechnionej, sprawiedliwości społecznej (o dziwo nie dotyczącej sędziów i prokuratorów), zrównać nas z tzw. cywilbandą. Szkoda, że ta cywilbanda decydująca o naszych świadczeniach nie wie, że służba wojskowa za naszych czasów była służbą 24-godzinną przez 7 dni w tygodniu i była w wielu wypadkach związana z długotrwałą rozłąką rodzinną.